Strona 1 z 1

Zielone łąki

: 20 sty 2020, 0:55
autor: Ghalib
Obrazek
Górzysty ale zielony teren, który zawdzięcza swój kolor żyznej ziemi i nieco chłodniejszemu klimatowi, który jest zasługą wszechobecnych gór. Przyjemne miejsce, które ściąga dużo łownej zwierzyny zachęconej trawą o (podobno) wyjątkowych walorach smakowych.

Re: Zielone łąki

: 20 sty 2020, 1:07
autor: Ghalib
To była na prawdę niezła próba dla lwiątka. Bo przecież mimo wszystko Ghalib był jeszcze tylko lwiątkiem! Daleko mu było jeszcze do zupełnej samodzielności dlatego ciężko było mu się przyzwyczaić do długich marszów w samotności. Wciąż łaknął towarzystwa a każdy dzień w oderwaniu od innych lwiątek w jego wieku i silnych dorosłych wprawiał go w coraz głębszą chandrę. Zresztą nie zdążył jeszcze zapomnieć o matce. Czekał na nią dwa dni. Miała przyjść za parę chwil z jedzeniem ale gdy drugiego wieczoru się nie pojawiła zrozumiał, że coś złego się stało. Dopiero co miał całe stado a teraz nagle nawet jej nie było. Pozostało mu iść przed siebie powłócząc smętnie łapami. Nawet ładne okoliczności przyrody, w których się znalazł nie poprawiały mu humoru. Odetchnął świeżym górskim powietrzem, rozejrzał się i klapnął na tyłku zwieszając uszy. Co miał teraz począć?

Re: Zielone łąki

: 23 sty 2020, 22:10
autor: Ghalib
Odsapnął nieco siedząc i rozglądając się uważnie aż nie poczuł, że w tyłek mu się wżyna jakiś drobny kamyk. Poczuł też lekkie ssanie w żołądku. Nawet usłyszał jak burczy mu w brzuchu. Nie mógł dłużej siedzieć bezczynnie. Potrafił dodać dwa do dwóch i wiedział, że jeśli będzie siedział jak ostatnia bida i wyglądał stado to prędzej czy później coś go upoluje. Nawet prędzej niż później. Postanowił więc podnieść się rozpoczynając węszenie. Wokół było mnóstwo zapachów, które niedoświadczonemu noskowi mieszały się wręcz nieznośnie. Trochę potrwa zanim coś wytropi. Nie zamierzał jednak stać i się rozglądać. zaczął Krążyć by wyłapać najciekawszy aromat aż wreszcie zdawało mu się, że namierzył coś co pachnie jak mięso...? Pewnie nie pierwszej świeżości. Cóż, lepsze to niż nic! Pobiegł więc na południe.

zt

Re: Zielone łąki

: 16 lut 2020, 0:34
autor: Hatimakali
Znużony wędrówką i powtarzającymi się wciąż po jego lewej górskimi szczytami w końcu odsapnął w zielonej trawie. Piękno tej krainy od razu podniosło go z lekka na duchu, żywe kolory i szwędająca się zwierzyna cisnęły się ku oczom. Nie długo trwała jednak jego euforia. Przecież tutaj musi być przynajmniej jedno stado, niemożliwe jest by ten zakątek umknął uwadze innych drapieżników.
Raz jeszcze przejechał łapą po trawie. Jej miekkość dalej go zadziwiała, tam gdzie dotąd przebywał więcej było lichej roślinności szorstkiej w dotyku i raczej mniej pożywnej dla roślinożerców. Zamiast jednak delektować się chwilą błogości w tym pięknym krajobrazie znowu przed oczyma stanęła mu rodzinna ziemia. Tak więc powróciło również rozgoryczenie, nie mógł już dalej wpatrywać się w błogą zieleń, gdyż ta przypominała mu o przeszłości. Obrócił się na bok i stęknął, rana na prawym udzie wciąż dawała się we znaki.
- Muszę przejść za ten masyw. Znowu podług gór... - westchnął jakby narzekając na swój los.
Leżąc na plecach wędrował oczyma po niebie śledząc obłoki, szukając pośród nich znajomych kształtów, które, jak go uczono, miałyby wskazywać drogę. Lustrował ślepiami przez jakiś czas sunące chmury po czym znów obrócił się, tym razem staranniej, by nie wywoływać bólu. Podjął decyzję, by nie podróżować nocą, przecież i tak jeżeli wejdzie na czyjś teren to zastanie tam jego właścicieli, a w dzień przynajmniej nie będzie to tak podejrzane spotkanie. Nocą zaś... Cóż, kto wie co czycha w tej bajecznie żywej krainie.

Re: Zielone łąki

: 16 lut 2020, 22:50
autor: Hatimakali
Wstał jak zwykle chwilę przed świtem, przyzwyczajenia tego nabył odkąd opuścił rodzinne ziemie, lepiej jeszcze pod osłoną nocy sprawdzić sytuację i rozejrzeć się wokoło, niż zostać zaatakowanym wraz ze wschodem słońca. Przeciągnął się i chwilę obserwował otoczenie. W pierwszych promieniach słońca łąki wyglądały jeszcze wspanialej niż w pełnym świetle dnia. Usiadł by zaczerpnąć świeżego rannego powietrza, zimny wiatr trącał mu grzywę zarzucając kosmyki na pysk. Chwila ta mogłaby trwać wiecznie. W końcu jednak słońce powstało ponad górskie szczyty i pokryło swym blaskiem całą kotlinę. To znak by ruszać. Tak więc podług wcześniejszych planów ciągnął dalej wzdłuż pasma szukajac wyjścia z morza zielonych traw. Minął ostatecznie górskie szczyty pozostawiając je za sobą. Przed sobą miał już powoli niknącą roślinność w rozmazującym się jasnym, piaskowym krajobrazie. Przysiącby mógł, że była to pustynia.
Legł w cieniu drzew tworzących lasek przy przesmyku między wzniesieniami. Kryjąc się w cieniu przed słońcem znów delektował się wiatrem uchodzącym z kotliny. Chwilę obserwował okolicę wodząc wzrokiem od lewa do prawa, po czym ruszył podług linii roślinności znikającej w piasku. Nie lubił pustyń, póki było to możliwe wolał obchodzić je naokoło, o ile oceniał taką sposobność za możliwą. Tak duża ilość piasku w jednym miejscu mierziła go, wciąż nie może zapomnieć wszędobylskich ziarenek wchodzących w rany, zasypujących go podczas wichur i pieklących się w oczy za każdym gwałtowniejszym podmuchem wiatru. Bez większego pośpiechu sunął wśród rzadkiej zieleni prosto do odległego lasu wijącego się na skraju horyzontu.

/zt