Przeszedł właśnie kawałkiem plaży, który budził we lwu wiele wspomnień. Przeważnie tych nie fajnych i dla innych raczej smutnych. Aczkolwiek on szedł dalej, pewnym krokiem. Pamiętał, jak obudził się tutaj z solą wplataną w jego grzywę, więc może akurat tutaj też znajdzie sporo soli.
Tak jak się spodziewał, te miejsce również nie było przez dłuższy czas odwiedzane przez nikogo. Bardzo mu się podobały efekty jego poszukiwań. Aczkolwiek zaczął pojawiać się nieco inny problem. Nie miał już za bardzo gdzie trzymać tej soli, dlatego bez zbędnego myślenia oddalił się nieco od fal niosących się na brzeg. Wziął kilkanaście w miarę suchych patyków znalezionych nieopodal, po czym przy pomocy dwóch dwóch gałęzi drzewa żelaznego rozpalił ognisko niczym Mistrz Płomieni. Obłędnie z szacunkiem do ognia niczym największej ze znanych mu sztuk. Wyłożył wokół niego po osiem płaskich kamieni, po czym wyciągnął miskę i wlał do niej nieco wody z bukłaka. Następnie zanurzył w niej ścięgno oraz sól i zaczął wcierać. Po czym wyłożył je na kamieniu wokół ogniska, aby wyschło szybciej. Powtórzył to tyle razy ile miał ścięgien czyli siedem i je również wyłożył wokół ogniska. Samemu pozwalając sobie na nieco wytchnienia w tej długiej wędrówce. Gdy minęło nieco czasu, a rzemienie już wyschły, przeplótł je wokół dziurkacza, po czym umieścił w sakwie, gdzie również trzymał narzędzia, aby mieć je pod ręką.
Następnie wyciągnął ze swojej już mocno rozepchanej torby skórę, od upolowanego gdzieś po drodze zwierzęcia, po czym zaczął wykładać i układać potrzebne mu przedmioty do jego kolejnego tworu. W końcu zaszalał i jednej lwicy zrobił odjechaną torbę, to dlaczego nie miałby sobie zafundować czegoś takiego... Tyle że lepszego!
► Pokaż Spoiler
Wyciągnął ze swojej torby gałęzie z żelaznych drzew. Zaczął obrabiać gałęzie, pozbywając się nierówności i stępiając końce, a gdy tylko skończył standardowo zaczął cały twór od zrobienia delikatnych nacięć. Najpierw u podnóża prawej dolnej nogi do prawej górnej, potem to samo z lewej strony. Następnie połączył nacięcie z prawego do lewego i na górze to samo. Tworząc prostokątną "podstawę". Wziął gałęzie które obrobił chwilę temu... przymierzając i sprawdzając ich długość względem nacięć. Gdy już lew wybrał, zajął się skracaniem części z nich za pomocą kościanego noża, nie trwało to długo, a w porównaniu z wcześniejszą obróbką, błyskawicznie. Były proste, a ich końce stępione, aby przypadkiem nie przebiły skóry. Teraz Ignis musiał się upewnić, czy te na pewno pasują, a tak właśnie było, więc odłożył je na osobną kupkę. Następnie złożył skórę w pół, chciał zgiąć ją idealnie po środku, aby dokładnie przyjrzeć się miejscu brzucha oraz góry torby. Nie były zbyt równe, zatem przełożył na drugą stronę, przyjrzał się oraz zrobił kolejne nacięcie, po czym znowu przewrócił ją na drugą stronę i szybko, lecz dokładnie i pewnie zaczął odcinać kawałek skóry. Znowu ją przełożył i teraz powiększył różnicę, następnie zaczął nacinać skórę od swojej postawy torby. Zrobił kolejny teraz u krótszym końcu torby, wziął do łapy kolejną gałąź i starając się w tej samej odległości rozpocząć nacięcie. Teraz dla mnie były 3 prostokąty, z czego ten środkowy był najwęższy, a za prawym był jeszcze spory kawałem skóry. Znowu zaczął przymierzać gałęzie, a gdy Ignis wybrał odpowiednie obrobił je tak jak te wcześniejsze. Jednak to jeszcze nie koniec tego, a zostały do zrobienia wgłębienia, przypominające ząbki. Gdy tylko skończył, odłożył gałęzie na osobną kupkę i znowu złożył skórę na pół, tylko tym razem trzeba była było wyrównać boki, gdyż o ile ten na dole, był prosty, to ten z góry zazwyczaj poharatany, dlatego wymagał podcięcia i wyrównania, aby bez problemu i estetycznie szyć boki przyszłej torby. Następnie zaczął robić małe dziurki wzdłuż boków, przyszłej torby. Po tym znowu ją rozłożył i w wierzchołkach podstawy zrobił wgłębienia. Po skończeniu robienia dziurek przyszedł czas na ułożenie szkieletu torby. Tak więc zabrał z pierwszej kupki 4 gałęzie i położył je obok skóry. Następnie zaczął robić delikatnie głębsze nacięcia, z tą różnicą, że były one troszeczkę krótsze. Potem wybrał krótszą gałąź, miała ona dwa delikatne ucięcia, włożył ją do rozcięcia jednym końcem, aby ładnie ją potem dopasować drugim. Ucięcia musiały być skierowane do góry, to samo zrobił z drugiej strony. Teraz nadszedł czas na dłuższe gałęzie, tą samą techniką włożył je tak, aby nacięcia na tych gałęziach idealnie pokryły się z tymi od mniejszych gałęzi. Tak oto powstał szkielet podstawy tej torby. Jednak ułożenie podstawy było dopiero początkiem, teraz wziął dwa kawałki kory i ułożył je na podstawie z gałęzi. Rozmiarowo w miarę pasowały, ale i tak wymagały sporej obróbki, w końcu nie robił byle czego! A z tak ogromną wprawą jaką nabrał Ognistogrzywy, nie obawiał się kruchości tego materiału. Dlatego najpierw zaczął od odcinania pasków kory, sprawnie i dokładnie, po czym odłożyłem je na osobny stos. Teraz były już równe i proste, znowu przyłożył do podstawy, tak aby obcięte boki łączyły się idealnie na środku. Następnie odkroił pozostałe wyrównał nierówności boków kory jednej i drugiej nie spiesząc się, zgodnie z rozmiarami szkieletu, tak aby położone następnie obok siebie kory pokrywały się z postawą... I wtedy również pomyślał, już o dodaniu pasków, które mu zostały. Wyciągnął pojemniki i ułożył je na podstawie szkieletu. Następnie zaczął przykładać te paski i wyrównywać, aby te dobrze pasowały. Tak oto powstała mu kwadratowa ramka, z czterema miejscami w środku. Odłożył je na razie na osobną kupkę w takim samym układzie z pojemnikami. Teraz dopiero zacznie się najlepsze... Przemknęła mu luźna myśl. Naciął głębiej górne nacięcia, a następnie wziął dwie przygotowane gałęzie i tą samą metodą co wcześniejsze, włożyłem je u górnych nacięć. Potem zostały mi boki, więc również pogłębił nacięcie i włożył gałęzie odpowiednią stroną wgłębień tak, aby pasowały do pozostałych. To samo zrobił z drugiej strony. Teraz gdy szkielet torby był już gotowy, wyciągnąłem z torby już przygotowany rzemień, który podzieliłem na dwie części. Delikatnie wbił w nie pazur i naplótł trochę wokół palca. Pomógł sobie pyskiem przeciągnąć odpowiednią stroną końcówkę tworząc niewielki supeł. Teraz zostało mu zszycie boków torby i tym się niezwłocznie zaczął zajmować, przeplatając rzemień przez dziurki, które wcześniej zrobił. Kiedy szył już pierwszy bok, zaprzestał na chwilę, aby wykonać czynność którą jego Mistrz: Magnus nazywał "przypieczętowaniem". Bardzo ładna i trafna nazwa, ale w skrócie polegało to na usztywnieniu szkieletu, układając szkielet bocznych ścian w kątach szkieletu podstawy, który był prostym, lecz bardzo znaczący, gdyż potem usunięcie go będzie nie będzie możliwe, bez uszkodzenia skóry czy obrobionych gałęzi. Gdy usłyszał charakterystyczne "cyknięcie", uśmiechnął się triumfalnie, a wiedział, że jeden bok już był gotowy, z drugim zrobił to samo. W ten właśnie sposób szkielet stał się niezwykle sztywny oraz na tyle elastyczny, że bez problemu można go przeciążyć, a przez użycie gałęzi z drewna żelaznego nie powinien się nawet ugiąć. Ba! Nawet jeśli ktoś by usiadł na niej... to wtedy ciężar będzie rozchodził się na całą torbę, a nie tylko jej spód. Następnie zabrał się za dalsze zszywanie od skończonego boku ku górze, aby zrobić już pasek z jednej strony oraz zszyć drugi bok. Gdy skończył zszywać drugi bok torby, zakończył rzemień supłem, teraz zostało mu zajęcie się paskiem od strony wewnętrznej, co prawda przez dłuższą chwilę zastanawiałem się czym je zapełnić, po czym przypomniałem sobie, czym wypełnił taki sam pasek Pasterzowi Dusz. Postanowiłem zabrać pozostałe części kory drzewa, wyciągnął trochę bawełny z jednego pojemnika oraz nieco kauczuku i ułożyć na wewnętrznej stronie paska, a wiedział już, że bez problemu starczy to, aby było wygodne do noszenia, czy to w zębach, bez lęku, że przegryzie się przypadkowo skórę na wylot, czy po prostu na plecach. Dlatego następnie ułożył te kawałki kory obok, a sam zaczął zszywać pasek, robiąc co chwilę przerwę na dodanie kawałka kory do niego. Natomiast główna część torby była już dawno stabilna, a ta informacja zawsze Ignisa cieszyła, mimo iż robił to już wiele razy. Skończył zszywać pasek, a torba była gdzieś tak 80% skończona. Założył ją, aby upewnić się, że nie będzie problemów z założeniem jej. Leżała dobrze, nie uwierała ani nie spadała oraz nie szurała po ziemi znajdując się idealnie pod podbrzuszem. Zdjął ją, bo teraz trzeba zająć się zamkami. W końcu trzymane w niej rzeczy nie powinny móc o tak wypaść. Tak więc położył ją na ziemi i otworzyłem. Wziął z powrotem nóż i znowu zaczął robić delikatne nacięcia, te różniły się głównie od innych tym, że teraz te przechodziły od jednej krawędzi ściany do drugiej. W nacięciu zostawił dwa w miarę szerokie ala ząbki, które później będę musiał przebić długim kamieniem, a potem zaszyć pozostałością drugą częścią rzemienia. Aż mu się przypomniało, jak kiedyś pewnie kilka razy bym poprawiał, robił nowe nacięcia w celu zwężenia ząbków i tak dalej... jednak teraz jego wprawa była już tak duża, że mógłby z zamkniętymi ślepiami zrobić idealne nacięcia. Teraz zostało mu je odciąć wedle nich oraz nie wyrzucałem odciętych części, gdyż wiedział, że za chwilę je wykorzysta, ale po kolei. Rozejrzał się za dwoma małymi i podłużnymi kamieniami na plaży, a kandydatów było jakby nie patrzeć sporo, tak więc, wybrał kilka które na oko pasowały i położył obok mojego tworu. Szybko się okazało, że dwa pierwsze pasowały niemalże idealnie. Od razu zaczął tworzyć niewielkie dziurki przy bokach. Następnie zgiął ząbki w pół i przebił środek ostrym kamieniem. To samo zrobił z drugim ząbkiem. Teraz wybrał kawałek drugiego ścięgna i zaczął przeplatać przez dziurki tworząc coś na wzór "chwytaka". Gdy skończył już zabawę z ząbkami, została mu ostania rzecz do zrobienia. Wziął odcięty kawałek skóry i przystawił go do boku torby, gdzie jeszcze bezwładnie zwisały jego zamki. Chwilę "bawił się" w przymierzanie, po czym zaczął składać skórę, aby delikatnie ją uformować. Następnie znowu korzystając z kościanego noża, przebił obie skóry w kilku miejscach. Przyszył to ostatnimi kawałkami rzemienia jakie mi zostały z z drugiej części, po czym ustawił zwisający poziomo kamień w pion i wysunąłem z małego, świeżo powstałego tunelu. To samo zrobił z drugim. Czy może powinien ostatnie czynności zrobić w innej kolejności? Być może, ale kto by się czepiał takich szczegółów, w końcu nie był amatorem i wiedział co robi. Powtórzył czynność kilka razy, tak aby skóra się trochę rozciągnęła, a zamykanie jak i otwieranie torby przebiegało sprawnie i nie przypominało siłowania się. Teraz gdy była już skończona, wróciłem do robienia "kraty" na pojemniki, wziąłem jedną z gałęzi jakie mi zostały i wykorzystując z kauczuku posklejał poszczególne paski. Postawił ją na bok aby wyschła. Następnie ułożył jedną korę na spód torby, drugą w pionie na środku, a kratę włożył od prawej strony, a następnie uzupełniłem ją pojemnikami. Na sam koniec zostało mi zrobienie paska, aby torba dobrze współgrała ze zbroją jak i bez niej. Do tego wykorzystał pasek i jeden rzemień. W tym pierwszym porobił odpowiednio zaplanowane dziurki, a wysuszonym ścięgnem przyszył go do torby. Po dwóch poprawkach dopasowałem pasek tak, aby działał zgodnie ze swoim przeznaczeniem. Teraz zostało mi najważniejsze, wyryć znak Ognia na jego tworze, jego lokalizację wybrałem na górnej klapie nad zamkami.
To zajęło m o wiele więcej czasu niż przypuszczał, aczkolwiek mniej niż poprzednio, a w akompaniamencie płonących gałęzi jednak czas przyjemnie mijał. Gdy skończył ognisko powoli już przygasało, jednakże lew nie widział już potrzeby, aby utrzymywać jego żar. Zadowolony z siebie założył nowy twór zastanawiając się co zrobić z resztą. Nie były one złe, więc postanowił je zostawić i ewentualnie sprzedać komuś po drodze. Przeładował do masę rzeczy, zostawiając swoją niegdyś jedyną torbę głównie na materiały delikatniejsze. Następnie wstał rozprostował się i ruszył w dalej w podróż.