Strona 1 z 3
Słoneczny poranek, gdzieś na Sawannie... (Rudy, Laishia)
: 17 cze 2020, 11:06
autor: Rudy
Ah, jak gorąco... można ponarzekać. Leżałem sobie wygodnie, pod bardzo suchą i lichą starą akacją... która jednak dawała trochę cienia. Może przez resztki zielonych gałązek? Pewnie tak. Oblizywałem pysk, co jakiś czas aby przypomnieć sobie smak wody. Czyli nijaki posmak, po prostu starałem się, żeby nie zaschło mi w gardle. Nie miałem nic lepszego do roboty, więc byczyłem się jak prawdziwy król. No... powiedzmy. Ziewnąłem głośno na pół okolicy, aż i mnie to zaskoczyło. Pomruk z mojego gardła brzmiał okrutnie leniwie. Liche podmuchy wiatru ledwo co do mnie docierały, a gęsta i długa lwia grzywa dogrzewała mnie, niczym dobry grzejnik w zimowy dzień. Jedno było pewne, nigdzie stąd się nie ruszam!
Re: Słoneczny poranek, gdzieś na Sawannie... (Rudy, Laishia)
: 17 cze 2020, 21:25
autor: Laishia
Spacerowała sobie po okolicy. Brat pozwalał jej już na takie małe wypady, o ile nie znikała na długo i trzymała się wystarczająco blisko obecnego miejsca postoju. Ostatnio nawet spotkała jakiegoś małego gryzonia i próbowała go upolować. Narobiła przy tym chyba troszkę za dużo hałasu bo stworzonko czmychnęło w trawę i już go nie mogła dostrzec.
W pewnym momencie usłyszała znajomy dźwięk, ale to raczej nie Shamar. Zainteresowała skryła się wśród traw, obniżyła się na łapach i zaczeka powoli przesuwać się w kierunku źródła dźwięku.
O! Lew! Shamar już ja nauczył, że nie powinna ufać wszystkim, ale popatrzeć przecież może. Przysunęła się jeszcze trochę starając się nie zwrócić na siebie uwagi. Nie wychodziło jej to jeszcze idealnie i z pewnością lew w tym wieku mógłby ją zauważyć.
Re: Słoneczny poranek, gdzieś na Sawannie... (Rudy, Laishia)
: 17 cze 2020, 22:36
autor: Rudy
Usłyszałem szelest... coś w wysokich trawach obok mnie zaczynało dosłownie buszować. Zauważyłem brązowy łepek, o mały włos a pomyślałbym, że to moje śniadanie! Jednak to było lwiątko, które dopiero uczyło się skradania. Ocknąłem się jeszcze nieco bardziej, aby rozejrzeć się szerzej po okolicy, halo gdzie mamuśka? Tatusiek? Ktokolwiek? Nikogo takiego nie zobaczyłem... Miałem dwie opcje, nastraszyć, aby lwiątko miało darmową lekcję, albo olać, albo... porozmawiać, bo miałem słabość do tych małych istot. W sumie opcji było wiele, mogłem nawet pokusić się jednak na to śniadanie! - Hejże, mała wiewióreczko. Zawołałem głośno. - Podejdź no proszę, może masz ochotę porozmawiać? Hm? Znowu ziewnąłem, a moja paszcza rozłożyła się szeroko, kły błysnęły jakoś tak samoistnie... w blasku słońca. Nie miałem pojęcia, że to mogłoby wystraszyć lwiątko, bo nie widziałem tego z innej perspektywy. Wolno zacząłem się gramolić, aż udało mi się usiąść na lewym zadku, machając ogonem i cały czas miałem na oku brązowy łepek.
Re: Słoneczny poranek, gdzieś na Sawannie... (Rudy, Laishia)
: 17 cze 2020, 22:57
autor: Laishia
Została zauważona, ale czego właściwe miała się spodziewać? Wiedziała, że jeszcze nie idzie jej to doskonałe, uznała jednak, że nawet jak ją zauważy, to chyba nie będzie mu przeszkadzać. Zwrócił się jednak do niej bezpośrednio. Czyżby popełniła błąd nieodwracalny w skutkach? Przesunęła się niepewnie do tyłu i skuliła dostrzegając wnętrze paszczy lwa. Obeszła miejsce jego leżakownia kołem i wyłoniła się z traw w bezpiecznej odległości. Nie było sensu dłużej się ukrywać, ale lepiej nie kusić losu. Nawet jeśli nie wyglądał wlasciwe na wrogo nastawionego...
Re: Słoneczny poranek, gdzieś na Sawannie... (Rudy, Laishia)
: 17 cze 2020, 23:12
autor: Rudy
Cóż, za piękne lwiątko! - No dzień dobry, Pani. Uśmiechnąłem się do uroczego - z wyglądu - lwiątka. - Masz bardzo ładne oczy, jedno zielone niczym szmaragd, drugie zaś jak rubin. Przyjrzałem się temu ciekawemu dla mych oczu zjawisku, pewnie będzie bardzo rozpoznawalna i nikomu nie umknie w dzikim tłumie! - Szlachetne spojrzenie, bym rzekł. Miałem cały czas dosyć miły wyraz pyska, nie żebym jakoś chciał się wkupić w jej łaski, ale tak by czuła się bezpiecznie. Podniosłem się wolno i nadstawiłem bliżej nosa, aby powąchać lwiątko. Hm... niezbyt znane zapachy. - Jesteś Tutaj sama? Zapytałem, przychylając głowę na prawą stronę i unosząc prawy zakamarek z brwiami.
Re: Słoneczny poranek, gdzieś na Sawannie... (Rudy, Laishia)
: 17 cze 2020, 23:23
autor: Laishia
Nikt nigdy tak ładnie nie pochwalił jej oczu. Ktoś w ogóle je pochwalił? Chyba nie. Nie potrafiła ukryć zadowolenia i niewielkiego zawstydzenia takim komplementem. Dzieci całkiem łatwo do siebie przekonać, tak samo łatwo zrazić, ale to w tym pierwszym kierunku zmierzał nowopoznany.
Odsunęła się gdy zbliżył do niej pysk. Jakby odruchowo próbowała się odsunąć.
- Z bratem. - Dużym bratem... Chciała to dodać, tak by zaznaczyć, że lepiej jej nie atakować. Wyszło jednak inaczej i wypowiedź zamknęła w dwóch słowach. Może uważała, że jej pewny ton mówi sam za siebie?
Re: Słoneczny poranek, gdzieś na Sawannie... (Rudy, Laishia)
: 17 cze 2020, 23:33
autor: Rudy
Wycofałem swój potężny pysk widząc, jak lwiątko zapewne poczuło się niezbyt komfortowo. - Przepraszam, tak jakoś mam. Zaśmiałem się sam z siebie i sam do siebie. - Tak mam, że chyba chciałbym wiedzieć więcej, niż mi potrzeba. Nagle podleciała do mnie wielka mucha, muszysko! Usiadła prosto na czubku mojego nosa, ależ mnie gilgotała! - Byłabyś tak uprzejma i pacnęlabyś ją Swoją łapką? Nadstawiłem rudy łeb i miałem cichą nadzieję, że sprawi jej to trochę zabawy! W między czasie połączyłem kropki, że jest tutaj z bratem. - Fajnie jest mieć brata, zawsze można nim postraszyć. Podśmiałem się, by mucha jednak uciekła od czegoś innego, niż mój śmiech.
Re: Słoneczny poranek, gdzieś na Sawannie... (Rudy, Laishia)
: 17 cze 2020, 23:56
autor: Laishia
Zorientował się, że nie czuła się najpewniej. Trochę się rozluźniła i zaczęła zamiatać ziemię ogonem.
- To chyba nasz wspólny problem. - Mała jak widać lubiła wpadać w kłopoty z powodu swojej ciekawości. Gdyby nie ona, nie rozmawiałaby teraz z bezimiennym lwem.
Nie odzywała się na zabawną prośbę samca. Przyjrzała się owadowi, który śmiał usiąść lwu na pysku. Nie zastanawiała się długo i szybko zabrała się za wykonanie powierzonego zadania. Jedyna różnica miedzy treścią prośby a jej wypełnieniem leżała w rozmachu z jakim Laika potraktowała strącanie muchy. Swoim dziwnym zwyczajem skoczyła wprost na pysk samca. Mucha szybko uciekła, a samiczka stała teraz na tylnych łapach, opierając przednie o nos nowopoznanego kota.
- Mam na imię Laishia. - Dobrze znać imię swojego rozmówcy.
- Mojemu bratu nie trzeba pomagać w straszeniu. - Fakt, że miała takiego brata był jej największą dumą. Jeśli miałaby wybrać tylko jedną rzecz jaką by się chwaliła byłby to właśnie jej wielki i puchaty braciszek.
- A ty jesteś sam? - Odbiła piłeczkę z lekkim opóźnieniem. Jej obecność bez dorosłego mogła dziwić, jego nie, ale była ciekawa.
Re: Słoneczny poranek, gdzieś na Sawannie... (Rudy, Laishia)
: 18 cze 2020, 19:12
autor: Rudy
Jakiż mały był ten pyszczek w obliczu mojego! Miała miękkie poduszeczki w łapach, jeszcze takie niezniszczone, niewinne, delikatne. Uśmiechnąłem się pod nosem i posłałem jej podstępne spojrzenie, a następnie delikatnie podniosłem wyżej głowę i podrzuciłem ją tak, aby przeleciała nad moją głową i opadła na moim grzbiecie, puchatym grzbiecie. Zrobiłem to z wyczuciem, rzecz jasna. - Ja nazywam się Rudy. Odpowiedziałem Lai. - Jesteś więc oczkiem w jego głowie. Zaśmiałem się krótko. - Czy ja jestem sam... Powtórzyłem nagłos, jakbym chciał sobie dać jeszcze więcej czasu na znalezienie właściwej odpowiedzi. - Właściwie, to tak. Spojrzałem w ziemie, jakbym się zawiesił. - Czasem jestem dłużej sam, a czasem dłużej z kimś... Westchnąłem i zerknąłem na nią, jeśli oczywiście udało jej się przyczepić do mojego kręgosłupa. - Udane lądowanie? Zażartowałem.
Re: Słoneczny poranek, gdzieś na Sawannie... (Rudy, Laishia)
: 18 cze 2020, 19:27
autor: Laishia
Nie spodziewała się nagłego lotu i wystraszona wydała z siebie dziwny dźwięk, coś pomiędzy miałknięciem a piskiem. Nie było to zapewne przyjemne d;a uszu, nawet jeśli mieściło się w granicach znośności.
- Ooo... - Uczepiła się grzywy lwa zaraz po wylądowaniu. Wystraszyła się, ale teraz powili strach ustępował, w końcu wyszło na to, że nic jej nie jest. Nieznajomy pewnie nie chciał jej wystraszyć, za drugim razem może nawet cieszyłaby się z takiego lotu.
- Jesteś prawie tak puchaty jak brat. - Położyła łapę płasko na grzywie i delikatnie przycisnęła, tak by zniknęła pod grzywą. Zaraz ją wyjęła i powtórzyła te czynność. Obserwowała jak włosy uginają się pod naciskiem i w końcu zaczynają zakrywać jej łapę, jednocześnie wracając do poprzedniego kształtu, a potem w drugą stronę i znów.
- Rudy, a to od grzywy? - Bo w sumie była ruda, nie? A może Laika jest daltonistą?
- Jak to czasami tak, czasami tak? Jak się z kimś jest to się jest, a nie tak na zmianę. - Nie rozumiała. Ona kiedyś była sama, ale teraz ma brata i przecież jest z nim cały czas. Nie jest tak, że sobie chodzą sami, a czasem podróżują razem.
- Udane, ale mnie wystraszyłeś. - Fuknęła i wygięła kąciki ust w wyrazie niezadowolenia. Szybko jej przeszło, bo tak naprawdę wcale się nie gniewała.