x
Newsy
- 07.04.2024
- Nowa porcja questów czeka na śmiałków! -> Questy
- 06.04.2024
- Aktualizacja kwietniowa weszła w życie! Więcej szczegółów pod linkiem-> Aktualizacja kwietniowa
- 07.03.2024
- Wszystkie Panie zapraszamy do wzięcia udziału w Loterii z Okazji Dnia Kobiet! -> Loteria z okazji Dnia Kobiet
- 04.02.2024
- Postacią Miesiąca został Tauro
- 31.01.2024
- Dzienniki umiejętności zostały sprawdzone
Fabuła
- Aktualności fabularne
- > Świeża porcja nowości z Lwiej Krainy
- Przewrót na Lwiej Ziemi
- > Khalie przejęła władzę na Lwiej Ziemi po wypędzeniu dotychczasowych władców.
- Gniew Przodków
- > Po krainie przetoczyły się nieszczęścia i choroby. Mówi się, że to Przodkowie postanowili uprzykrzyć życie żyjącym, ale kto wie czy starzy szamani mają rację. Może po prostu przebywanie w niebezpiecznych terenach ma swoje konsekwencje.
- Epidemia w dżungli
- > Chodzą słuchy, że choroba w Dżungli przybiera na sile. Napotyka się tam wielu chorych, którzy wykazują agresję wobec nieznajomych.
- Szkarłatne Grzywy
- > Ragir odnowił dawne stado. Szkarłatni powrócili na zajmowane niegdyś ziemie.
Poszukiwania
Stada
Lwia Ziemia przywódcy: Khalie, Ushindi
Pazury Północy przywódca: Umahiri
Szkarłatne Grzywy przywódca: Ragir, Sigrun
Dno wąwozu
-
- Posty: 194
- Gatunek: Panthera leo
- Płeć: Samiec
- Data urodzenia: 23 gru 2019
- Zdrowie: 100
- Waleczność: 55
- Zręczność: 65
- Percepcja: 30
- Kontakt:
Re: Dno wąwozu
Nie biegł już tak szybko jak na początku wędrówki, można powiedzieć, że ledwo co truchtał, z jęzorem na wierzchu, ponieważ od bardzo dawna nie robił sobie aż tak długiej przebieżki. Krople potu spływały od blond grzywy aż po skraje czekoladowego łba, spadając w locie na suchą ziemię. Może i byłby w lepszej formie, gdyby nie fakt, że dzień wcześniej nieco pofolgował sobie z Lingiem i teraz dręczyły go zarówno wyrzuty sumienia, jak i "zespół dnia wczorajszego", potocznie zwany kacem. Ryki trwały tylko kilka chwil, ustalił mniej więcej skąd dobiegają i dalszą drogę przebył właściwie na czuja. Znał tę okolicę, dlatego czuł się coraz swobodniej. Widział już z daleka, że zaraz zacznie się wąwóz, a że nie widział nikogo na obrzeżach, domyślił się, że lwy musiały przebywać na jego dnie. Skręcił w bok, szukając początku rozpadliny, w której poznał swego czasu wiernego kompana i zszedł na dół, zmieniając trucht w zwykły, spokojny chód. Rozglądał się bacznie dookoła, zaniepokojony ciszą. Był pewien, że to właśnie tu powinien zastać potrzebujących, czyżby się pomylił? Odetchnął z ulgą, kiedy do jego radarów zaczęły dochodzić strzępki rozmów, niestety na tyle cichych, że póki co jeszcze nic z nich nie rozumiał. Widząc pięcioosobową grupę, stanął w bezpiecznej odległości i przyjrzał się obecnej sytuacji, a także każdemu z osobna. Najbardziej rzucającym się w oczy był oczywiście rudzielec, który najwyraźniej nigdy nie zakosztował biedy. Przez ramię miał przerzuconą torbę, dlatego zgadywał, że albo jest rzemieślnikiem, albo innym zbieraczem rzeczy maści wszelakiej. Zacmokał cicho pod nosem - jak można doprowadzić się do takiego stanu? Może zabierał racje innym stadowiczom? W Oazie nigdy nie mieli wystarczająco dużo jedzenia, dlatego nadwaga byłą u nich równie rzadka, jak mróz na pustyni. Miał nadzieję, że to nie wynikało z jego łakomstwa, a jakiejś wrodzonej choroby, czy innej wady genetycznej. Dalej stał czarnogrzywy, niebieskooki młodzian, raczej nie wyróżniający się z tłumu i - z tego co widział - niezbyt rozmowny. Pewnie był tylko chłopcem na posyłki, albo szarym szeregowym, choć mógł się mylić przez grę pozorów. Następnie figurowała samica, u której nie potrafił jednoznacznie określić koloru futra. Była to szarość, czerń, a może ryżawy? Albo wszystko na raz? Bardziej zastanawiająca była jednak jej długa grzywa. Ten fakt go bardzo zadziwił. Co prawda ich stadna łowczyni, Ember, miała również nadprogramowe włosie na głowie, ale z pewnością nie wyglądało to tak, jak u szkarłatnookiej. Po szylkretowej zauważył samca, nie tak starszego od niego, ale zdecydowanie najbardziej gadatliwego z całej szajki. Przypominał mu on kogoś... ach tak, Ganju! Tylko grzywę i końcówkę ogona miał bardziej podobną do jego własnej czupryny. Może to była jakaś rodzina? Odrzucił od siebie tę myśl i przyjrzał się ostatniej z gromadki. Przełknął głośno ślinę. Ta również posiadała grzywę, śnieżnobiałą, ale zdecydowanie krótszą od szylkretowej. Za to miała krawatkę na piersi identycznego koloru. Trzy odcienie brązu ładnie ze sobą współgrały, przechodząc po sobie pasami, co wydało mu się na swój sposób seraficzne. Westchnął głęboko... ale zaraz, skoro nic im nie groziło, to dlaczego wcześniej ryczeli? Zebrał się na odwagę i podszedł do nich, nie kryjąc już dłużej swojej obecności, po czym ukłonił się grzecznie i przeleciał po wszystkich wzrokiem, starając się nie zatrzymać spojrzenia na dłużej na jednej konkretnej personie.
- Witajcie, zwą mnie Ozyrys. Czy... to wy wzywaliście pomoc? Coś się stało, może przybyłem za późno? - zapytał rozbrajająco i utkwił granatowy wzrok w rudzielcu, sądząc, że on tu robił za przewodnika, albo guru. Wierzył, że nie popełnił teraz poważnej gafy,
- Witajcie, zwą mnie Ozyrys. Czy... to wy wzywaliście pomoc? Coś się stało, może przybyłem za późno? - zapytał rozbrajająco i utkwił granatowy wzrok w rudzielcu, sądząc, że on tu robił za przewodnika, albo guru. Wierzył, że nie popełnił teraz poważnej gafy,
O proszę, już nawet ktoś nadchodził...
Jednak, co okazało się gdzy tylko przybysz wyłonił się z zza zakrętu, nie był to żaden lwioziemiec, ani nawet nowy rekrut - na szyi lwa, oprócz futra nie było chyba nic. Zamiast tego w ich stronę zdążał brązowy lew o nieco dziwnym wzorze umaszczenia, zziajany tak, jak gdyby goniło go pół wrogiego stada. I to od dłuższej już chwili.
- Witaj. Ja nazywam się Mkali, i zapewniam że wszystko jest u nas w jak najlepszym porządku... - odparł, nieco nie kupując tłumaczenia lwa. Szanse na to, że ktoś niemalże się zagonił, pędząc na ratunek nieznanym lwom w obcym terenie były... no raczej średnie. Chyba że ów ktoś miał jeszcze inne plany. W każdym razie, jeśli o niego chodzi, to Ash wyczerpała dzienny limit spotkań z nowymi lwami o przyjaznych intencjach, w które był w stanie z miejca uwierzyć.
- To zaś, co słyszałeś, było oficjalnym obwieszczeniem, iż odtąd te ziemie przynależą pod jurysdykcję Lwiej Ziemi, i wykorzystywane będą w zgodzie z interesami stada... - wyjaśnił, spoglądając na nowo przybyłego bez wrogości, ale z pewnym wyczekiwaniem. Ciekawe jak zareaguje... Jeśli był wędrownym samotnikiem, to, o ile nie zdecyduje się nagle do nich dołączyć, raczej specjalnie go to nie obejdzie... a jeśli był samotnym mieszkańcem tych ziem to... cóż. Miał problem - ich było więcej.
Gorzej, jeśli stanowił forpocztę jakiejś większej grupy - bieg ku źródłu nieznanego ryku zdecydowanie do zwiadowcy by pasował. Jeśli ta sytuacja miała właśnie miejsce, to cóż, może się za chwilę zrobić 'ciekawie'.
Szkoda, że nie dane im było się nauczyć dotychczas tej całej mowy znaków, przydało by się wystawić po cichu czujkę.
Choć z drugiej strony, i tak nie na wiele jej znajomość by mu się zdała - ani szaman i jego uczeń, ani nowa członkini stada raczej nią nie władali...
Jednak, co okazało się gdzy tylko przybysz wyłonił się z zza zakrętu, nie był to żaden lwioziemiec, ani nawet nowy rekrut - na szyi lwa, oprócz futra nie było chyba nic. Zamiast tego w ich stronę zdążał brązowy lew o nieco dziwnym wzorze umaszczenia, zziajany tak, jak gdyby goniło go pół wrogiego stada. I to od dłuższej już chwili.
- Witaj. Ja nazywam się Mkali, i zapewniam że wszystko jest u nas w jak najlepszym porządku... - odparł, nieco nie kupując tłumaczenia lwa. Szanse na to, że ktoś niemalże się zagonił, pędząc na ratunek nieznanym lwom w obcym terenie były... no raczej średnie. Chyba że ów ktoś miał jeszcze inne plany. W każdym razie, jeśli o niego chodzi, to Ash wyczerpała dzienny limit spotkań z nowymi lwami o przyjaznych intencjach, w które był w stanie z miejca uwierzyć.
- To zaś, co słyszałeś, było oficjalnym obwieszczeniem, iż odtąd te ziemie przynależą pod jurysdykcję Lwiej Ziemi, i wykorzystywane będą w zgodzie z interesami stada... - wyjaśnił, spoglądając na nowo przybyłego bez wrogości, ale z pewnym wyczekiwaniem. Ciekawe jak zareaguje... Jeśli był wędrownym samotnikiem, to, o ile nie zdecyduje się nagle do nich dołączyć, raczej specjalnie go to nie obejdzie... a jeśli był samotnym mieszkańcem tych ziem to... cóż. Miał problem - ich było więcej.
Gorzej, jeśli stanowił forpocztę jakiejś większej grupy - bieg ku źródłu nieznanego ryku zdecydowanie do zwiadowcy by pasował. Jeśli ta sytuacja miała właśnie miejsce, to cóż, może się za chwilę zrobić 'ciekawie'.
Szkoda, że nie dane im było się nauczyć dotychczas tej całej mowy znaków, przydało by się wystawić po cichu czujkę.
Choć z drugiej strony, i tak nie na wiele jej znajomość by mu się zdała - ani szaman i jego uczeń, ani nowa członkini stada raczej nią nie władali...
- Nabo
- Posty: 488
- Gatunek: Lew
- Płeć: Samiec
- Data urodzenia: 18 maja 2016
- Specjalizacja:
- Zdrowie: 100
- Waleczność: 30
- Zręczność: 60
- Percepcja: 65
- Kontakt:
-Jesteśmy Lwioziemcami. To chyba oczywiste- odparł na słowa lwicy, po czym dumnie wypiął pierś przed siebie. To, że Ashmedai wypowiedziała je z wyraźnym przekonaniem jeszcze bardziej połechtało ego Nabo. W końcu, nie chwalono go zbyt często dlatego też otyły szaman bardzo lubił pochlebstwa. W rozmowę o obowiązkach nie zamierzał się wtrącać. On znał swoje, dowiedzieć się czym są te czarne lwy i znaleźć sposób na pokonanie ich. No i przy okazji musi dopilnować, żeby nie wyszło na jaw, że to dzięki niemu Lwia Ziemia upadła...
Z rozmyślań wyrwało go pojawienie się kolejnego lwa.
-Jeżeli przyszedłeś skosztować jakiegoś dobrego trunku, to jesteś nawet trochę za wcześnie- zażartował.
-A tak w ogóle jestem Nabo- rzucił. Z tą całą chęcią niesienia pomocy lew brzmiał jak przeciętny lwioziemiec stąd też grubas poczuł się przy nim dość swojo. Po chwili uwagę tłuściocha przykuł naszyjnik, który zwisał z szyi Ozyrysa. Taki sam miała...
-Czy u Shantee wszystko w porządku?- zapytał z nadzieją, że brązowy pociągnie ten temat.
Z rozmyślań wyrwało go pojawienie się kolejnego lwa.
-Jeżeli przyszedłeś skosztować jakiegoś dobrego trunku, to jesteś nawet trochę za wcześnie- zażartował.
-A tak w ogóle jestem Nabo- rzucił. Z tą całą chęcią niesienia pomocy lew brzmiał jak przeciętny lwioziemiec stąd też grubas poczuł się przy nim dość swojo. Po chwili uwagę tłuściocha przykuł naszyjnik, który zwisał z szyi Ozyrysa. Taki sam miała...
-Czy u Shantee wszystko w porządku?- zapytał z nadzieją, że brązowy pociągnie ten temat.
Z wyglądu Nabo to stereotypowy lwioziemiec. Kolor sierści i grzywy są niemal identyczne jak u byłego króla Simby. Największą różnicą pomiędzy szamanem a byłym monarchą jest sylwetka, która jasno wskazuje, że Nabo preferuje raczej bierny tryb życia.
Pokręcił łbem, słysząc piewrsze słowa rudogrzywego, skierowane do nowoprzybyłego, jednak nie potrafił powstrzymać się od uśmiechu.
Ten dopiero przyszedł z nie wiadomo kąd, a szaman już uświadamiał go, co do ulubionego aspektu swojej profesji.
Chociaż może i w upijaniu wszystkich dookoła była jakaś metoda? Tylko wtedy wypadało by samemu pozostawać trzeźwym...
Jednak o wiele bardzoej interesujące niż wstęp było pytanie następujące potem.
- Zaraz, to wy się znacie? - zapytał z zaskoczeniem w głosie, przeskakując spojrzeniem to na jednego, to na drugiego.
Shantee to ta twoja znajoma z pustyni... - stwierdził pod adresem Nabo - więc ty też musisz być z tamtych okolic? - wydedukował, zwracając się do Ozyrysa. Jakaś rodzina może?
W każdym razie po dojściu do tego wniosku wyraźnie się odprężył. Lew nie był już nieznanym osobnikiem znikąd - był mieszkańcem pustynnego stada, o którym słyszał, że jest dziwne... ale nie że słynie z agresji i chęci do robienia problemów innym. I które to zdecydowanie nie miało interesu wysuwać pretensje do ziem położonych tak daleko na południe od pustyni.
Ten dopiero przyszedł z nie wiadomo kąd, a szaman już uświadamiał go, co do ulubionego aspektu swojej profesji.
Chociaż może i w upijaniu wszystkich dookoła była jakaś metoda? Tylko wtedy wypadało by samemu pozostawać trzeźwym...
Jednak o wiele bardzoej interesujące niż wstęp było pytanie następujące potem.
- Zaraz, to wy się znacie? - zapytał z zaskoczeniem w głosie, przeskakując spojrzeniem to na jednego, to na drugiego.
Shantee to ta twoja znajoma z pustyni... - stwierdził pod adresem Nabo - więc ty też musisz być z tamtych okolic? - wydedukował, zwracając się do Ozyrysa. Jakaś rodzina może?
W każdym razie po dojściu do tego wniosku wyraźnie się odprężył. Lew nie był już nieznanym osobnikiem znikąd - był mieszkańcem pustynnego stada, o którym słyszał, że jest dziwne... ale nie że słynie z agresji i chęci do robienia problemów innym. I które to zdecydowanie nie miało interesu wysuwać pretensje do ziem położonych tak daleko na południe od pustyni.
Ostatnio zmieniony 17 sty 2021, 17:21 przez Mkali, łącznie zmieniany 1 raz.
- Firya
- Posty: 89
- Gatunek: lew
- Płeć: Samica
- Data urodzenia: 10 lip 2019
- Waleczność: 50
- Zręczność: 45
- Percepcja: 55
- Kontakt:
Dawno nie słyszała z ust brata takiego monologu, ale widocznie mocno wczuł się w rolę “tego od informacji”. Cóż, trzeba przyznać, że w pewnym momencie odpłynęła myślami i już nawet nie słuchała, ale w sumie nie do niej kierował te słowa, więęc… no, chyba nic straconego. W międzyczasie błądziła wzrokiem po ścianach wąwozu, jakby chciała wypatrzeć jakąś wnękę. Przekonując się jednak, że nic takiego tu nie ma, musiała w końcu wrócić do… chwila, kto to?
Jej wzrok nieoczekiwanie natknął się na lwa, który najwyraźniej właśnie zmierzał ku nim. I choć powinna pewnie mieć się na baczności, Firka nie mogła oderwać wzroku od umaszczenia samca. Te niespotykane znaczenia na sierści i złote powieki… no, urodę miał zdecydowanie nie tutejszą. W podobne wrażenie wprawiło ją zresztą imię, którym się przedstawił.
- Cześć! Nie, nie, trochę pomyliłeś sygnały. - rzuciła, nieco zaskoczona jego wypowiedzią. Mało kto rzuciłby się biegiem, żeby tylko pomóc komuś kogo nawet nie zna.
- Taak, właśnie. - dodała na wyjaśnienie, którym uraczył nieznajomego Mkali. Był szybszy, no i na pewno powiedział to w sposób bardziej oficjalny niż zrobiłaby to ona.
- Ja jestem Firya. Miło, że chciałeś nas ratować… nawet jeśli nie trzeba było. - powiedziała swobodnie, a po chwili przeniosła wzrok na Nabo, który już proponował mu swój słynny trunek. Dość szybko uznał go za swojego ziomka, nie ma co.
- Ee, jeśli mogę dać ci jakąś radę, to… nic od niego nie bierz. - skomentowała dyskretnie, ze złośliwym uśmieszkiem. Dość się naoglądała skutków jego marulówki na imprezie stadnej i była w stanie stwierdzić, że jak chce się zachować godność, to lepiej tego czegoś unikać.
Ostatnie pytanie szamana nieco ją zaintrygowało. Sądząc po tym, że dopiero przed chwilą Nabo mu się przedstawił, raczej się nie znali… a jednak zapytał go o kogoś. Czyli widzieli się już gdzieś w przeszłości? No i kim była ta Shantee? Firya próbowała przywołać sobie w myślach wygląd owej osoby, jednak nic a nic jej nie świtało. Całkiem możliwe, że widziała ją kiedyś, ale imię brzmiało dla niej obco.
- Jaka Shantee? Chyba jestem niewtajemniczona. - patrząc na przejęcie Nabo mogłaby założyć, że mowa o jego dziewczynie czy kimś, ale jakoś… nie, to było zbyt trudne do wyobrażenia. To może rodzina? Hmm.
Komentarz Mkaliego poniekąd odpowiedział na jej pytanie. Poniekąd. Ale chyba więcej wiedzieć nie musiała.
- Z pustyni? - wypaliła, z zaciekawieniem zerkając na Ozyrysa. Jej spojrzenie po chwili wróciło jednak na brata. - No proszę, nie wiedziałam, że tak dobrze znasz się na relacjach Lwioziemców... pomyśleć, że wiesz coś, czego ja nie wiem! - powiedziała zadziornie. Trzeba przyznać, było to raczej rzadko spotykane.
Jej wzrok nieoczekiwanie natknął się na lwa, który najwyraźniej właśnie zmierzał ku nim. I choć powinna pewnie mieć się na baczności, Firka nie mogła oderwać wzroku od umaszczenia samca. Te niespotykane znaczenia na sierści i złote powieki… no, urodę miał zdecydowanie nie tutejszą. W podobne wrażenie wprawiło ją zresztą imię, którym się przedstawił.
- Cześć! Nie, nie, trochę pomyliłeś sygnały. - rzuciła, nieco zaskoczona jego wypowiedzią. Mało kto rzuciłby się biegiem, żeby tylko pomóc komuś kogo nawet nie zna.
- Taak, właśnie. - dodała na wyjaśnienie, którym uraczył nieznajomego Mkali. Był szybszy, no i na pewno powiedział to w sposób bardziej oficjalny niż zrobiłaby to ona.
- Ja jestem Firya. Miło, że chciałeś nas ratować… nawet jeśli nie trzeba było. - powiedziała swobodnie, a po chwili przeniosła wzrok na Nabo, który już proponował mu swój słynny trunek. Dość szybko uznał go za swojego ziomka, nie ma co.
- Ee, jeśli mogę dać ci jakąś radę, to… nic od niego nie bierz. - skomentowała dyskretnie, ze złośliwym uśmieszkiem. Dość się naoglądała skutków jego marulówki na imprezie stadnej i była w stanie stwierdzić, że jak chce się zachować godność, to lepiej tego czegoś unikać.
Ostatnie pytanie szamana nieco ją zaintrygowało. Sądząc po tym, że dopiero przed chwilą Nabo mu się przedstawił, raczej się nie znali… a jednak zapytał go o kogoś. Czyli widzieli się już gdzieś w przeszłości? No i kim była ta Shantee? Firya próbowała przywołać sobie w myślach wygląd owej osoby, jednak nic a nic jej nie świtało. Całkiem możliwe, że widziała ją kiedyś, ale imię brzmiało dla niej obco.
- Jaka Shantee? Chyba jestem niewtajemniczona. - patrząc na przejęcie Nabo mogłaby założyć, że mowa o jego dziewczynie czy kimś, ale jakoś… nie, to było zbyt trudne do wyobrażenia. To może rodzina? Hmm.
Komentarz Mkaliego poniekąd odpowiedział na jej pytanie. Poniekąd. Ale chyba więcej wiedzieć nie musiała.
- Z pustyni? - wypaliła, z zaciekawieniem zerkając na Ozyrysa. Jej spojrzenie po chwili wróciło jednak na brata. - No proszę, nie wiedziałam, że tak dobrze znasz się na relacjach Lwioziemców... pomyśleć, że wiesz coś, czego ja nie wiem! - powiedziała zadziornie. Trzeba przyznać, było to raczej rzadko spotykane.
<ref>
-
- Posty: 194
- Gatunek: Panthera leo
- Płeć: Samiec
- Data urodzenia: 23 gru 2019
- Zdrowie: 100
- Waleczność: 55
- Zręczność: 65
- Percepcja: 30
- Kontakt:
Nawet nie zdziwił się zbytnio, gdy zamiast rudzielca, odpowiedział mu ten najbardziej gadatliwy. Im bardziej jednak słuchał wyjaśnień blondasa, tym bardziej uśmiech znikał z jego twarzy, a zastępowało go skonfundowanie. Aż z tego wszystkiego przysiadł na zadzie z cichym klapnięciem, nie wiedząc co odpowiedzieć. Wtem z odsieczą przybył miłośnik sfermentowanych owoców, proponując skosztowanie jednego z jego specjałów. Ozyrys odruchowo uniósł łapę do góry, ni to w zaprzeczeniu, ni w ostudzeniu zapału puszystego.
- Doceniam gest, ale podziękuję. Mam uraz do... wszelkiej maści alkoholi. - rzekł, gdy tamten się już przedstawił. Słysząc pytanie machinalnie zerknął na swój wisior, o którym zdaje się całkowicie zapomniał. Nosił go już tylko z przyzwyczajenia. Ale ledwo co wystawał spod jego grzywy, jak Nabo mógł się go dopatrzeć? Musiał mieć sokoli wzrok, choć wyglądał niepozornie.
- Szczerze powiedziawszy, to nie mam pojęcia. Po upadku stada utraciłem kontakt ze wszystkimi byłymi współplemieńcami. Rozpierzchli się na cztery strony świata i mogło im się przytrafić właściwie wszystko. - zapewne Nabo oczekiwał bardziej pozytywnych wieści, ale Ozyrys musiał go nieco rozczarować. Z medyczką widział się wyłącznie raz w życiu, podczas wypędzania wielbłądów, ale jedno wiedział o niej na pewno - że była aż nazbyt dobra dla wszystkich. Poza tym, przekazał te informacje bez skrępowania, sądził, że wici rozeszły się już dawno temu po krainie i o upadku Oazy wiedziała większość lwów, zwłaszcza ci, którzy mieszkali obok.
- Tak, jestem stamtąd. - potwierdził najbardziej lakonicznie jak tylko się dało, bo co tu więcej dodawać? Wtem przedstawiła się trzecia z drużyny. Mkali, Nabo, Firya. Krótkie, proste imiona, łatwo je zapamięta. Szkoda jedynie, że reszta nie chciała zdradzać swoich imion, przynajmniej póki co. Słysząc konspiracyjny szept białogrzywej, opiewającej tandetę specjałów rudego, zaśmiał się perliście, kiwając głową. Zapamięta to na przyszłość.
- Shanteeroth to nasza była medyczka, niepozorny szaraczek z iście wielkim i szczerym sercem. Skoczyłaby w ogień za każdym, kogo uznała za dobrego. - wyłuszczył Firyi, skoro ta była niedoinformowana. Sam nie lubił nie wiedzieć o czym rozmawiają przedmówcy.
- Nic ciekawego, pustynia to jedynie hałdy piachu z kaktusami, czasem jedynie przytrafiają się burze piaskowe, ot. No i lepiej nie wychodzić na nią nocą, jeśli nie chce się wdepnąć w coś jadowitego. - machnął ogonem.
- I wybaczcie to nieporozumienie, u nas nie zaznaczało się terenu w podobny sposób. Rykiem oznajmiano jedynie nadejście wrogów, bądź wezwanie pomocy.
- Doceniam gest, ale podziękuję. Mam uraz do... wszelkiej maści alkoholi. - rzekł, gdy tamten się już przedstawił. Słysząc pytanie machinalnie zerknął na swój wisior, o którym zdaje się całkowicie zapomniał. Nosił go już tylko z przyzwyczajenia. Ale ledwo co wystawał spod jego grzywy, jak Nabo mógł się go dopatrzeć? Musiał mieć sokoli wzrok, choć wyglądał niepozornie.
- Szczerze powiedziawszy, to nie mam pojęcia. Po upadku stada utraciłem kontakt ze wszystkimi byłymi współplemieńcami. Rozpierzchli się na cztery strony świata i mogło im się przytrafić właściwie wszystko. - zapewne Nabo oczekiwał bardziej pozytywnych wieści, ale Ozyrys musiał go nieco rozczarować. Z medyczką widział się wyłącznie raz w życiu, podczas wypędzania wielbłądów, ale jedno wiedział o niej na pewno - że była aż nazbyt dobra dla wszystkich. Poza tym, przekazał te informacje bez skrępowania, sądził, że wici rozeszły się już dawno temu po krainie i o upadku Oazy wiedziała większość lwów, zwłaszcza ci, którzy mieszkali obok.
- Tak, jestem stamtąd. - potwierdził najbardziej lakonicznie jak tylko się dało, bo co tu więcej dodawać? Wtem przedstawiła się trzecia z drużyny. Mkali, Nabo, Firya. Krótkie, proste imiona, łatwo je zapamięta. Szkoda jedynie, że reszta nie chciała zdradzać swoich imion, przynajmniej póki co. Słysząc konspiracyjny szept białogrzywej, opiewającej tandetę specjałów rudego, zaśmiał się perliście, kiwając głową. Zapamięta to na przyszłość.
- Shanteeroth to nasza była medyczka, niepozorny szaraczek z iście wielkim i szczerym sercem. Skoczyłaby w ogień za każdym, kogo uznała za dobrego. - wyłuszczył Firyi, skoro ta była niedoinformowana. Sam nie lubił nie wiedzieć o czym rozmawiają przedmówcy.
- Nic ciekawego, pustynia to jedynie hałdy piachu z kaktusami, czasem jedynie przytrafiają się burze piaskowe, ot. No i lepiej nie wychodzić na nią nocą, jeśli nie chce się wdepnąć w coś jadowitego. - machnął ogonem.
- I wybaczcie to nieporozumienie, u nas nie zaznaczało się terenu w podobny sposób. Rykiem oznajmiano jedynie nadejście wrogów, bądź wezwanie pomocy.
- Cóż, co kraj, to obyczaj. - stwierdził pojednawczo. Teraz, gdy wiadomo już było iż lew faktycznie nie przyszedł tu z pretensjami do interesującej ich lokacji, tudzież nie miał zamiaru sprawiać im żadnych innych problemów, z jego głosu wyparowała cała podejrzliwość, a także większość oficjalnych tonów. Choć mimo wszystko wolał nie wiedzieć, w jaki sposób w tamtym regionie oznaczało się teren - bo raczej nie było to wbijanie na krawędzi swych włości drewnianych tabliczek z wizerunkiem aktualnie miłościwie im panującego. Chyba że akurat było - podobno tamtejsze stado miało dziwaczne zwyczaje - co w sumie poniekąd znalazło właśnie potwierdzenie w słowach Ozyrysa.
I współczuję z powodu utraty stada. - stwierdził, całkiem z resztą szczerze. Dalekie wyprawy poza dom to jedno, ale brak miejsca, do którego można wrócić to już zupełnie co innego... Sam raczej nie szczególnie chciałby się znaleźć w takiej sytuacji.
- Jeśli szukasz bezpiecznej przystani, czy nowych towarzyszy, to jestem pewien że w Królestwie Lwiej Ziemi znajdzie się dla ciebie miejsce... - zasugerował. Skoro lew miał już doświadczenie z życiem w stadzie, to pewnie łatwo odnalazł by się w podobnym środowisku... a Lwiej Ziemi przyda się każda para łap.
- Tak przynajmniej zazwyczaj mówi nasz Kanclerz, a ja mogę się pod tymi słowami spokojnie podpisać. - dodał, nie chcąc przypadkiem zasugerować, że w jakikolwiek sposób zależy to od niego.
Nawiasem mówiąc, aktualnie Tib był jedynym, któremu przysługiwał przywilej przyjmowania do stada. Wszyscy inni, którzy również mieli do tego prawo, aktualnie byli z tych czy innych powodów raczej 'niedostępni'.
I współczuję z powodu utraty stada. - stwierdził, całkiem z resztą szczerze. Dalekie wyprawy poza dom to jedno, ale brak miejsca, do którego można wrócić to już zupełnie co innego... Sam raczej nie szczególnie chciałby się znaleźć w takiej sytuacji.
- Jeśli szukasz bezpiecznej przystani, czy nowych towarzyszy, to jestem pewien że w Królestwie Lwiej Ziemi znajdzie się dla ciebie miejsce... - zasugerował. Skoro lew miał już doświadczenie z życiem w stadzie, to pewnie łatwo odnalazł by się w podobnym środowisku... a Lwiej Ziemi przyda się każda para łap.
- Tak przynajmniej zazwyczaj mówi nasz Kanclerz, a ja mogę się pod tymi słowami spokojnie podpisać. - dodał, nie chcąc przypadkiem zasugerować, że w jakikolwiek sposób zależy to od niego.
Nawiasem mówiąc, aktualnie Tib był jedynym, któremu przysługiwał przywilej przyjmowania do stada. Wszyscy inni, którzy również mieli do tego prawo, aktualnie byli z tych czy innych powodów raczej 'niedostępni'.
Ostatnio zmieniony 22 sty 2021, 13:14 przez Mkali, łącznie zmieniany 1 raz.
- Nabo
- Posty: 488
- Gatunek: Lew
- Płeć: Samiec
- Data urodzenia: 18 maja 2016
- Specjalizacja:
- Zdrowie: 100
- Waleczność: 30
- Zręczność: 60
- Percepcja: 65
- Kontakt:
-Z Królestwa Oazy czy jakoś tak- gruby szaman energicznie przytakną Mkaliemu, po czym przerzucił spojrzenie na Firkę. Że te gówniaki zawsze chcą o wszystkim wiedzieć...
-Ale ten jest wyjątkowy. No ale nic, jeżeli wpadniesz kiedyś na jakaś z naszych stadnych imprez to pewnie i tak się nie wymigasz- zażartował, chociaż w serduszku było mu trochę przykro, że nie znalazł nowego towarzysza do swoich alkoholowych libacji.
Kiedy Ozyrys powiedział o upadku Oazy, Nabo wyraźnie spochmurniał. Chociaż o tyle dobrze, że lew nie wspomniał nic o żadnej inwazji. Rudogrzywy zamyślił się na chwilkę, przez co całkowicie umknęły mu konspiracyjne szepty młodej księżniczki.
-Zgadza się, takie osoby jak ona są prawdziwym skarbem- rzekł, nie myśląc przy tym, że mógł się w tym momencie zdradzić z tym co czuł do lwicy.
-Jasne, żaden problem- tłuścioch machnął łapą- miałem już w życiu znacznie gorsze nieporozumienia- dodał.
-Młody dobrze prawi, mamy przywódcę z nadwagą, marólówkę i jak to było...-grubas potrzebował chwili, żeby poszukać właściwych słów- wyjątkowo mało opresyjny system rządów- powiedział. W końcu nikt mu tutaj nie bronił być grubym, no może poza sumieniem, którego głos przebijał się czasem spod tłustych fałd. Widząc, że Mkali zajął się formalnościami, tłuścioch zwrócił się w stronę Ash.
-A tak w ogóle to skąd do nas przybyłaś? Czy ciebie też ściągnęła tutaj legenda Lwiej Ziemi czy wpadłaś przypadkiem- zagaił.
-Ale ten jest wyjątkowy. No ale nic, jeżeli wpadniesz kiedyś na jakaś z naszych stadnych imprez to pewnie i tak się nie wymigasz- zażartował, chociaż w serduszku było mu trochę przykro, że nie znalazł nowego towarzysza do swoich alkoholowych libacji.
Kiedy Ozyrys powiedział o upadku Oazy, Nabo wyraźnie spochmurniał. Chociaż o tyle dobrze, że lew nie wspomniał nic o żadnej inwazji. Rudogrzywy zamyślił się na chwilkę, przez co całkowicie umknęły mu konspiracyjne szepty młodej księżniczki.
-Zgadza się, takie osoby jak ona są prawdziwym skarbem- rzekł, nie myśląc przy tym, że mógł się w tym momencie zdradzić z tym co czuł do lwicy.
-Jasne, żaden problem- tłuścioch machnął łapą- miałem już w życiu znacznie gorsze nieporozumienia- dodał.
-Młody dobrze prawi, mamy przywódcę z nadwagą, marólówkę i jak to było...-grubas potrzebował chwili, żeby poszukać właściwych słów- wyjątkowo mało opresyjny system rządów- powiedział. W końcu nikt mu tutaj nie bronił być grubym, no może poza sumieniem, którego głos przebijał się czasem spod tłustych fałd. Widząc, że Mkali zajął się formalnościami, tłuścioch zwrócił się w stronę Ash.
-A tak w ogóle to skąd do nas przybyłaś? Czy ciebie też ściągnęła tutaj legenda Lwiej Ziemi czy wpadłaś przypadkiem- zagaił.
Z wyglądu Nabo to stereotypowy lwioziemiec. Kolor sierści i grzywy są niemal identyczne jak u byłego króla Simby. Największą różnicą pomiędzy szamanem a byłym monarchą jest sylwetka, która jasno wskazuje, że Nabo preferuje raczej bierny tryb życia.
- JieLing
- Posty: 73
- Gatunek: Lew
- Płeć: Samiec
- Data urodzenia: 16 maja 2017
- Specjalizacja: Rzemieślnik poziom 1
- Zdrowie: 100
- Waleczność: 40
- Zręczność: 60
- Percepcja: 50
- Kontakt:
Samiec leciał za Ozyrysem ile miał sił w łapach, jednak fakt, że ostatnie kilka miesięcy spędził upity w trzy pawiany sprawił, że jego stamina była na wyczerpaniu. Doleciał do siedzącego samca i wyhamował kurząc wszędzie piachem z ziemi. Stanął zaraz przy Ozyrysie zamachnął się i zdzielił go po łbie tak samo jak ostatnim razem.
- A tobie co?! W bohatera się chciałeś bawić na kacu?! - wydarł się na niego, po czym zaczął wielkimi haustami łapać oddech.
- Jakbyś raczył poczekać waćpanie to bym ci wytłumaczył, że to nawet nie był ryk o pomoc - powiedział już spokojniejszym głosem.
- Aaargh głowa mnie przez ciebie boli - zaczął narzekać. Ból głowy był czymś normalnym, w końcu cały tlen jaki miał w głowie przetransportował się do łap, aby mógł szybciej biec. Chwilę mu zajęło zauważenie lwów, które były powodem tej całej sytuacji.
- Wybaczcie moją impertynencję - ukłonił się nisko w geście powitania.
- Me miano JieLing, przepraszam jeśli mój przyjaciel wam przeszkodził - rzucił przyjaźnie w ich stronę.
- Jest trochę... - popatrzył się na niego i położył łapę na jego plecach.
-... narwany - na jego pysku pojawił się uśmiech, jednak w środku modlił się, aby grupce lwów nagle nie zachciało się na nich rzucić.
- A tobie co?! W bohatera się chciałeś bawić na kacu?! - wydarł się na niego, po czym zaczął wielkimi haustami łapać oddech.
- Jakbyś raczył poczekać waćpanie to bym ci wytłumaczył, że to nawet nie był ryk o pomoc - powiedział już spokojniejszym głosem.
- Aaargh głowa mnie przez ciebie boli - zaczął narzekać. Ból głowy był czymś normalnym, w końcu cały tlen jaki miał w głowie przetransportował się do łap, aby mógł szybciej biec. Chwilę mu zajęło zauważenie lwów, które były powodem tej całej sytuacji.
- Wybaczcie moją impertynencję - ukłonił się nisko w geście powitania.
- Me miano JieLing, przepraszam jeśli mój przyjaciel wam przeszkodził - rzucił przyjaźnie w ich stronę.
- Jest trochę... - popatrzył się na niego i położył łapę na jego plecach.
-... narwany - na jego pysku pojawił się uśmiech, jednak w środku modlił się, aby grupce lwów nagle nie zachciało się na nich rzucić.
- O właśnie, Oazy... - Królestwa na dokładkę. Cóż, nawet dobrze się składało - stada o podobnym typie władzy zawsze miały do siebie nieco bliżej. Z drugiej strony... patrząc na ich przykład, pod nazwą królestwa mogły się kryć na prawdę różne twory... więc kto wie, jak było w rzeczywistości.
Pocieszające było natomiast to, że przybysz nie dał się od razu wciągnąć w grono koneserów napoju Nabo... To że, szamanowi najwyraźniej niezbyt jego spożywanie szkodziło, nie znaczyło to, że na wszystkich innych jego wpływ był równie mało... ekstremalny - tym bardziej, że o ile oczy go nie myliły, Ozyrys był nawet nieco młodszy od niego...
Również gdy rudogrzywy wygłosił swoją opinię o medyczce obcego stada, najpierw odruchowo skinął łbem - w końcu specjaliści zawsze byli dość istotnymi osobami, teraz zaś, w obliczu nowego, nieznanego zagrożenia ich znaczenie jeszcze bardziej wzrosło - więc także i medyk, do której przynajmniej jeden z członków stada mógłby po znajomości się odnieść, w razie czego mogła okazać się sporą, przynajmniej potencjalnie, pomocą...
Po chwili jednak zmarszczył brwi, i spojrzał na grubego lwa z pewnym zdziwieniem. Nabo normalnie nigdy o nikim nie mówił w taki sposób... Nie żeby spędzał w jego otoczeniu nie wiadomo ile czasu, poznając wszystkie jego hasła i odzywki... ale sposób wyrażania się szamana był dość charakterystyczny - to zaś stwierdzenie w jego opinii nie pasowało do normalnej stylistyki jego wypowiedzi. W odróżnieniu od chociażby wcześniejszego zaproszenia na imprezę.
Ciekawe co się za tym kryło...?
Szczerze jednak wątpił, by udało mu się teraz uzyskać odpowiedź, tym bardziej że lew zwrócił się już do Ash.
Zamiast tego więc skupił się na otoczeniu... i wyłapał echo kogoś zbliżającego się dnem wąwozu. Znowu. Odruchowo postawił uszy do pionu, z pewnym niepokojem wpatrując się w zakręt, z za którego miał się wyłonić kolejny przybysz... albo kilku. Nie był do końca pewien - kroki były dość szybkie, a otaczające ich skalne ściany wielokrotnie odbijały dźwięk, robią z niego ciężki do przeanalizowania hurkot. Nie obawiał się co prawda o wynik ewentualnej konfrontacji, w końcu było ich tu wystarczająco dużo, nie mniej tym razem napięcie było większe niż poprzednio. W końcu szanse na to, że trzeci osobnik też będzie wobec nich przyjazny, były niezbyt wysokie. Nie wszyscy w okolicy byli przecież chętnie niosącymi pomoc dobrymi duszami (chyba że akurat zmierzała w ich stronę szara znajoma Nabo. W końcu jej znajomy ze stada tu był... więc w sumie czemu by nie?) - tych w większości zrekrutowała już Lwia Ziemia - przynajmniej sądząc po ogólnym charakterze stada.
Dlatego też, gdy z lew z osobliwym odcieniem futra i czymś dziwnym na grzywie wypadł z za zakrętu i zaatakował ich nowego znajomego z Oazy, warknął i wysuwając pazury ruszył w jego kierunku... przystanął jednak, widząc że kolejne ciosy nie następują. Zamiast tego, do jego uszu dotarła cała litania wymówek.
Przez chwilę słuchał, czując jak jego zdziwienie ustępuje miejsca rosnącemu rozbawieniu, w końcu zaś roześmiał się pod nosem. A więc to takie buty. Pochlali wczoraj gdzieś w tej okolicy - co znakomicie tłumaczyło uraz brązowego do marulówki - i dziś, pewnie nie do końca będąc sobą, młody poleciał pełen dobrych chęci w kierunku nieznanego ryku, starszy zaś, mający zapewne więcej doświadczenia z tego typu sytuacjami, poleciał za nim, chcąc wyciągnąć tyłek towarzysza, gdyby ten się w coś wpakował. I jak tu takiego kogoś podejrzewać?
Gdy nowo przybyły ukłonił mu się w geście powitania, również schylił kark, choć nieco płycej, po czym wciąż wesoły, odparł:
- Witaj. Ja nazywam się Mkali, i razem z moimi towarzyszami jesteśmy z Królestwa Lwiej Ziemi - oznajmił, nie chcąc znów prezentować wszystkich po kolei. Trwało by to chwilę... no i kto wie, czy Nabo nie miał by znów doń z tego powodu jakiś 'ale'.
- I udało się nam już to zauważyć... ale przy okazji wykazał się także dobrymi intencjami, więc nie uważam tego za jakiś problem. - w końcu zdecydowanie przyjaźniejszym okiem patrzyło się na narwanego ratownika, niż na narwanego młodzika, który rusza na kogoś z atakiem. Z resztą osobiście uważał, że lepiej zareagować za szybko, niż za późno, czy wręcz w cale.
- A przy okazji okazało się, że mamy o czym rozmawiać. - dodał jeszcze z lekkim uśmiechem. Prawdę mówiąc, to jak na razie wszyscy głównie próbowali wyciągnąć z niego jakieś odpowiedzi, no ale liczy się.
Nowo przybyły również sprawiał cywilizowane wrażenie (za wyjątkiem grzmotnięcia łapą po głowie swojego... kumpla? wychowanka? chyba coś po między - w każdym razie to akurat było do zrozumienia), i wszystko wskazywało na to, że cała ta sytuacja była korzystnym zbiegiem okoliczności - dla obydwóch stron. Oni dowiedzieli się czegoś nowego, a imprezowicze... no cóż, mieli szczęście nie wpakować się na kogoś, z kim nie mogli by się tak łatwo dogadać. Patrol Szkarłatnych na ten przykład, czy coś w ten deseń.
Nie mniej, jak już do tego doszli... w zasadzie sporo temu, czas, który powinna im zająć cała ekspedycja, był już zdecydowanie dłuższy, niż być powinien. Nie żeby dostali przy wyjściu jakieś sztywne ramy czasowe - tym nie mniej skoro nie szli zbyt daleko, domyślne było, że nie zajmie im to wszystko zbyt długo. Tym czasem Tib z Ushim już pewnie nawet zdążyli wrócić pod Baobab...
Gości, szczególnie takich poznanych przed chwilą, nie wypadało jednak zostawiać samych - ale chyba miał już pomysł, jak temu zaradzić:
- Natomiast mamy jeszcze pewną sprawę do załatwienia w tej okolicy - dlatego prosiłbym, żebyś cie dotrzymali towarzystwa naszemu drogiemu Nabo - powiedział, wskazując na właściwego lwa. W końcu starszy z przybyszy nie wiedział jeszcze kto jest kto.
- Jestem pewien, że z łatwością znajdziecie wspólny temat. - podjął, uśmiechając się na pożegnanie, po czym odwrócił się do pozostałych Lwioziemców - My zaś w tym czasie dokończymy swoją pracę, i za chwilę będziemy tu z powrotem. - zakończył, i dając znak obydwóm lwicom by szły za nim, ruszył w głąb wąwozu. Mijając Chiniego, szturchnął go delikatnie łapą w bark, i wskazał na jego mistrza, dając do zrozumienia że ma tu zostać, i pilnować pleców szamana... tak na wszelki wypadek. Z resztą nie wybierali się daleko - już w zasięgu wzroku widział u podstawy jednej ze ścian coś, co miało szanse być wejściem do kolejnej jaskini. Istniała więc realna nadzieja, że przez ten czas pozostawiona tu grupa nie zrobi nic głupiego, ani też nic nie rozwali - z resztą i tak główna wartość kanionu leżała w jego ukształtowaniu - a tego nie byli w stanie zepsuć, choćby nawet upili się którymś w wynalazków lwioziemskiego gorzelnika. Chyba.
W każdym razie, i tak przez większą część czasu powinni mieć ich w zasięgu słuchu - a jeśli okaże się, że ciemne plamy to kolejny fałszywy alarm, najwyżej przed poszukaniem kolejnego celu, podciągną całą grupę trochę dalej.
//Zt. 3X
Pocieszające było natomiast to, że przybysz nie dał się od razu wciągnąć w grono koneserów napoju Nabo... To że, szamanowi najwyraźniej niezbyt jego spożywanie szkodziło, nie znaczyło to, że na wszystkich innych jego wpływ był równie mało... ekstremalny - tym bardziej, że o ile oczy go nie myliły, Ozyrys był nawet nieco młodszy od niego...
Również gdy rudogrzywy wygłosił swoją opinię o medyczce obcego stada, najpierw odruchowo skinął łbem - w końcu specjaliści zawsze byli dość istotnymi osobami, teraz zaś, w obliczu nowego, nieznanego zagrożenia ich znaczenie jeszcze bardziej wzrosło - więc także i medyk, do której przynajmniej jeden z członków stada mógłby po znajomości się odnieść, w razie czego mogła okazać się sporą, przynajmniej potencjalnie, pomocą...
Po chwili jednak zmarszczył brwi, i spojrzał na grubego lwa z pewnym zdziwieniem. Nabo normalnie nigdy o nikim nie mówił w taki sposób... Nie żeby spędzał w jego otoczeniu nie wiadomo ile czasu, poznając wszystkie jego hasła i odzywki... ale sposób wyrażania się szamana był dość charakterystyczny - to zaś stwierdzenie w jego opinii nie pasowało do normalnej stylistyki jego wypowiedzi. W odróżnieniu od chociażby wcześniejszego zaproszenia na imprezę.
Ciekawe co się za tym kryło...?
Szczerze jednak wątpił, by udało mu się teraz uzyskać odpowiedź, tym bardziej że lew zwrócił się już do Ash.
Zamiast tego więc skupił się na otoczeniu... i wyłapał echo kogoś zbliżającego się dnem wąwozu. Znowu. Odruchowo postawił uszy do pionu, z pewnym niepokojem wpatrując się w zakręt, z za którego miał się wyłonić kolejny przybysz... albo kilku. Nie był do końca pewien - kroki były dość szybkie, a otaczające ich skalne ściany wielokrotnie odbijały dźwięk, robią z niego ciężki do przeanalizowania hurkot. Nie obawiał się co prawda o wynik ewentualnej konfrontacji, w końcu było ich tu wystarczająco dużo, nie mniej tym razem napięcie było większe niż poprzednio. W końcu szanse na to, że trzeci osobnik też będzie wobec nich przyjazny, były niezbyt wysokie. Nie wszyscy w okolicy byli przecież chętnie niosącymi pomoc dobrymi duszami (chyba że akurat zmierzała w ich stronę szara znajoma Nabo. W końcu jej znajomy ze stada tu był... więc w sumie czemu by nie?) - tych w większości zrekrutowała już Lwia Ziemia - przynajmniej sądząc po ogólnym charakterze stada.
Dlatego też, gdy z lew z osobliwym odcieniem futra i czymś dziwnym na grzywie wypadł z za zakrętu i zaatakował ich nowego znajomego z Oazy, warknął i wysuwając pazury ruszył w jego kierunku... przystanął jednak, widząc że kolejne ciosy nie następują. Zamiast tego, do jego uszu dotarła cała litania wymówek.
Przez chwilę słuchał, czując jak jego zdziwienie ustępuje miejsca rosnącemu rozbawieniu, w końcu zaś roześmiał się pod nosem. A więc to takie buty. Pochlali wczoraj gdzieś w tej okolicy - co znakomicie tłumaczyło uraz brązowego do marulówki - i dziś, pewnie nie do końca będąc sobą, młody poleciał pełen dobrych chęci w kierunku nieznanego ryku, starszy zaś, mający zapewne więcej doświadczenia z tego typu sytuacjami, poleciał za nim, chcąc wyciągnąć tyłek towarzysza, gdyby ten się w coś wpakował. I jak tu takiego kogoś podejrzewać?
Gdy nowo przybyły ukłonił mu się w geście powitania, również schylił kark, choć nieco płycej, po czym wciąż wesoły, odparł:
- Witaj. Ja nazywam się Mkali, i razem z moimi towarzyszami jesteśmy z Królestwa Lwiej Ziemi - oznajmił, nie chcąc znów prezentować wszystkich po kolei. Trwało by to chwilę... no i kto wie, czy Nabo nie miał by znów doń z tego powodu jakiś 'ale'.
- I udało się nam już to zauważyć... ale przy okazji wykazał się także dobrymi intencjami, więc nie uważam tego za jakiś problem. - w końcu zdecydowanie przyjaźniejszym okiem patrzyło się na narwanego ratownika, niż na narwanego młodzika, który rusza na kogoś z atakiem. Z resztą osobiście uważał, że lepiej zareagować za szybko, niż za późno, czy wręcz w cale.
- A przy okazji okazało się, że mamy o czym rozmawiać. - dodał jeszcze z lekkim uśmiechem. Prawdę mówiąc, to jak na razie wszyscy głównie próbowali wyciągnąć z niego jakieś odpowiedzi, no ale liczy się.
Nowo przybyły również sprawiał cywilizowane wrażenie (za wyjątkiem grzmotnięcia łapą po głowie swojego... kumpla? wychowanka? chyba coś po między - w każdym razie to akurat było do zrozumienia), i wszystko wskazywało na to, że cała ta sytuacja była korzystnym zbiegiem okoliczności - dla obydwóch stron. Oni dowiedzieli się czegoś nowego, a imprezowicze... no cóż, mieli szczęście nie wpakować się na kogoś, z kim nie mogli by się tak łatwo dogadać. Patrol Szkarłatnych na ten przykład, czy coś w ten deseń.
Nie mniej, jak już do tego doszli... w zasadzie sporo temu, czas, który powinna im zająć cała ekspedycja, był już zdecydowanie dłuższy, niż być powinien. Nie żeby dostali przy wyjściu jakieś sztywne ramy czasowe - tym nie mniej skoro nie szli zbyt daleko, domyślne było, że nie zajmie im to wszystko zbyt długo. Tym czasem Tib z Ushim już pewnie nawet zdążyli wrócić pod Baobab...
Gości, szczególnie takich poznanych przed chwilą, nie wypadało jednak zostawiać samych - ale chyba miał już pomysł, jak temu zaradzić:
- Natomiast mamy jeszcze pewną sprawę do załatwienia w tej okolicy - dlatego prosiłbym, żebyś cie dotrzymali towarzystwa naszemu drogiemu Nabo - powiedział, wskazując na właściwego lwa. W końcu starszy z przybyszy nie wiedział jeszcze kto jest kto.
- Jestem pewien, że z łatwością znajdziecie wspólny temat. - podjął, uśmiechając się na pożegnanie, po czym odwrócił się do pozostałych Lwioziemców - My zaś w tym czasie dokończymy swoją pracę, i za chwilę będziemy tu z powrotem. - zakończył, i dając znak obydwóm lwicom by szły za nim, ruszył w głąb wąwozu. Mijając Chiniego, szturchnął go delikatnie łapą w bark, i wskazał na jego mistrza, dając do zrozumienia że ma tu zostać, i pilnować pleców szamana... tak na wszelki wypadek. Z resztą nie wybierali się daleko - już w zasięgu wzroku widział u podstawy jednej ze ścian coś, co miało szanse być wejściem do kolejnej jaskini. Istniała więc realna nadzieja, że przez ten czas pozostawiona tu grupa nie zrobi nic głupiego, ani też nic nie rozwali - z resztą i tak główna wartość kanionu leżała w jego ukształtowaniu - a tego nie byli w stanie zepsuć, choćby nawet upili się którymś w wynalazków lwioziemskiego gorzelnika. Chyba.
W każdym razie, i tak przez większą część czasu powinni mieć ich w zasięgu słuchu - a jeśli okaże się, że ciemne plamy to kolejny fałszywy alarm, najwyżej przed poszukaniem kolejnego celu, podciągną całą grupę trochę dalej.
//Zt. 3X
Kto jest online
Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 3 gości