Idąc od urwiska w stronę wodospadu, gdy skręcisz lekko w lewo, znajduje się gwieździste jeziorko.
Rozglądał się właśnie za różnymi ziołami, przy okazji rozmyślając nad odbytą rozmową z niemą lampartką. Był w niej potencjał, może była trochę ograniczona przez pewne aspekty, ale dałoby się ją dobrze nakierować. Zatrzymał się w miejscu i zaczął się uważnie, milimetr po milimetrze przyglądać drzewom na około, szukając tego jedynego sandałowca.
Mimeaugaidi wyrzuca 3d100:
48, 90, 27
48, 90, 27
Udało się. Odnalazł sandałowiec prawie bezproblemowo (co było zaskoczeniem, zwłaszcza ze ślepotą na jedno oko) i zebrał z niego korę, po czym przywiązał ją starannie do paska z liany na swoim boku. Z zadowoleniem ruszył przed siebie, gdy nagle stanął na skupisku korzeni i poczuł, jak uginają się pod jego ciężarem. Z zaskoczeniem spojrzał w dół, po czym ostrożnie cofną się o krok... i nie zdążył, bo korzenie zarwały się, a on zjechał w dół podłużnej jaskini. Zamkną oczy i osłonił pysk łapami, nie chcąc odnieść poważniejszy obrażeń. Leżał tak przez chwile, a gdy upewnił się, że już się nigdzie nie zsuwa i, że nie spowodował lawinę kamieni, otworzył oczy i rozejrzał się. Ciemno jak... w jaskini. Wstał ostrożnie, nie chcąc walnąć głową o sufit, ale okazał się wprost proporcjonalny do wzrostu lwa. Zauważył na końcu tunelu światło. Czyżby Bogini zabierała go już na księżyc? Nie mógł być tego taki pewien, ale jeśli taka była jej wola, wypełni ją. Ruszył w kierunku światła.
Szedł. Wydawało się, jakby tunel nie miał końca. W pewnym momencie wpadł jedną łapą do sporego dołu i upadł, ale podniósł się i szedł dalej. Droga zaczęła prowadzić ku górze.
W końcu wyszedł z otchłani i okazało się, że był na szczycie który widział z dołu. Odwrócił się, chcąc zobaczyć, czy jaskinia nie była tylko iluzją Pani Mroku, ale istniała na prawdę. Zobaczył skałę. Niepewnie podszedł w jej stronę i zauważył, że znajduje się na klifie. Rozejrzał się. To miejsce idealne. Pobiegł znów w dół przez jaskinie, tym razem uważając na dół w który wpadł i dobiegł do drugiego końca. Podniósł kawałki korzeni i krzaków które zarwały się pod nim i postanowił spleść z nich okrąg. Udało się na tyle, na ile pozwalały jego umiejętności, w końcu rzemieślnikiem nie był, ale dawał radę sam. Odłożył prowizoryczną klapkę na wejście i tak zalepił dziurę i zrobił niezauważalne drzwi, których nikt nie powinien ujrzeć, chyba, że stanie na nie i się zarwą. Wrócił z powrotem na górę (ale on się nabiega) i niedaleko drugiego wejścia, gdzie światło oświetlało jaskinie w jakikolwiek sposób, zaczął się rozglądać. Zauważył, że niektóre korzenie wystające z góry oplatały się między sobą. Wykorzystując to, ułożył to co miał (Korę sandałowca i palacz dusz) na nich, co czyniło z nich ala półki pod sufitem. To będzie idealne miejsce na odprawienie rytuału Pełni, a może i zostanie tu na dłużej? Wszystko jest możliwe. Brakowało tylko czegoś, co oświetli te ciemnice... a no przecież miał ten palacz dusz. Podniósł go z ''półki'' i pognał zebrać jakieś rośliny + trochę kory z losowych drzew. Ułożył te zasoby w małe stosy co pare metrów w jaskini, po czym podpalił. Teraz było idealnie. W jaskini nie wiało zbytnio, przez zaporę korzeni, więc mogły się palić przez długi czas, jeśli będzie dokładał kory. Przeszedł się wzdłuż tunelu oglądając wszystko dookoła.
Aha! Znalazł to. Na jednej ze ścian znajdowała się biała plama, inny rodzaj skały. Skała, którą można było rysować po powierzchni niczym kredą. Podniósł z ziemi zwykły kamień i zaczął uderzać o białą powierzchnie, aż parę sporych kawałków spadło na podłożę. Podniósł je i położył na jednej z półek. Po tej ciężkiej pracy wrócił na górę snując się zmęczony i padł na ziemie przed skałą. Położył się na grzbiecie i obserwował niebo. Czekał tylko, kiedy na niebie pojawią się gwiazdy i księżyc, jego wymarzony dom. Nie miał pewności jak tam jest, ale skoro zamieszkuję go Bogini, musi to być cudowne miejsce.