Ale, co to? Gdzieś spomiędzy gęstych liści przebiła się jasność. Hiraeth jak ćma spragniona światła potruchtała w tamtym kierunku. Nie była to duża polana, ale taka akurat, żeby docierało tam słońce spomiędzy koron drzew, w sam raz żeby się ogrzać. Lisiczka podeszła do martwego pnia, rozglądając się czujnie, czy tak atrakcyjne miejsce (w jej mniemaniu) nie jest zajęte przez kogoś innego. Statystycznie rzecz biorąc, większego od niej.
96, 45, 25
Okazało się, że fenka nie dość, że dużo lepiej czuje się w słońcu, to i lepiej jej wtedy wychodzi postrzeganie różnych niuansów otoczenia - i choć nie doszukała się wokół pnia żadnego zagrożenia (pomijając bardzo słaby zapach, pozostawiony już chyba dawno), dostrzegła charakterystyczne drzewko o czerwonawej korze. Pozyskanie niedużej jej ilości nie powinno stanowić problemu.
A potem Hiraeth uznała, że pora na posiłek. Tu, w dżungli, dużo łatwiej było o drobne stawonogi niż na pustyni, i ich znalezienie wymagało od niej dużo mniej zachodu - fenka musiała to przyznać. Larwy odszukane w obrębie próchniejącego pnia były prawdziwą ucztą.
Została w tym miejscu tak długo, jak czuła na swoim grzbiecie ciepłe promienie słońca. Kiedy jednak to zaczęło chować się za koronami drzew, mały lisek pustynny wstał, żeby ruszyć w dalszą drogę. Z.T.
______________
+1 kora sandałowca