Atramentowa zasłona spowijała majestatyczny firmament, na którym wdzięcznie migotały gwiazdy. Dla jednych były dawnymi przodkami, a dla innych zwykłymi gazowymi kulami, jak to miewał okazję gdzieniegdzie zasłyszeć. Bądź co bądź z jakim stwierdzeniem nie miałby się zgodzić, jedno musiał szczerze przyznać. Że za każdym razem, kiedy z nimi się spotykał, owe ciała niebieskie były niemożebnie piękniejsze niźli przedtem. Iż mógłby się zatrzymać oraz podziwiać ich majestat nieprzerwanie. Lecz jego wędrówka uporządkowana cyklem dnia oraz nocy, musiała trwać bez ustanku, nim dotrze do wyznaczonego celu. A ten zdawać się mogło, im dalej zapuszczał się w dziewiczy rejs po nieznanych mu wodach, tym bardziej jakby od niego się oddalał.
Lecz tejże, być może pamiętnej nocy, dość niespodziewanie pochwycił go przyjemny powiew górskiej bryzy, zapowiadającej jakby obietnicę pewnej zmiany. Niosąc wraz z sobą nieznane do tej pory wszelakiej maści zapachy, rozciągającej się tuż przed nim krainy. Trudno było również stwierdzić, czy w owym momencie ogarnęła go szczenięca radość bądź głęboka konsternacja. Z tego powodu, czego mógłby w owej krainie się spodziewać. Bowiem od zawsze zdawał sobie w pełni świadomość z czyhających niebezpieczeństw, jakie w tak dziewiczych enklawach mogły kosztować go życie. Zwłaszcza w czasie samotnej wędrówki. Toteż, tak jak uczono go za młodu, stąpał ostrożnie oraz możliwie najciszej, na ile pozwalał mu dany postument. Bowiem był jednym z tychże elementów, które w żaden sposób nie pasowały do panującego zewsząd królestwa mroku.
~*~
Tymczasem, wędrówka w nieznane po górzystych wyżynach, gdzie znacznie chłodniejszy klimat sprzyjał futrzanej osobliwości. Doprowadziła go w okolicę jakże skromnej sadzawki. Która mimo lichego rozmiaru, co zresztą było nawet zrozumiałe w okresie panującej suszy. Bez najmniejszego problemu mogła ugasić jego pragnienie. Z tego również powodu, tym samym zachowując identyczną czujność co przedtem. Białolicy zbliżył się do krawędzi brzegu, aby zaczerpnąć kilka o tej porze - chłodnych haustów.
~*~
Następnie, nie spotkawszy żywego ducha, ruszył naprzód. A skoro świt, zaszył się na należny spoczynek, aby po zmierzchu ponownie wyruszyć w dalszą podróż. Z dnia na dzień pozostawiając za sobą arkadyjskie wierchy, żeby ostatecznie wkroczyć na nizinne połacie. W jakich to, brakowało mu jakże przyjemnej oraz orzeźwiającej górskiej bryzy. Lecz tutejsze pustkowia nie mogły równać się z tym, z czym w niedalekiej przyszłości musiał się zmierzyć na odległym horyzoncie. Na którym majaczyły pustynne rubieże. Wszakże nigdy przedtem, w czasie dotychczasowego żywota obfitego w tułaczkę z nestorką. Nie zaznał takowej okazji spostrzeżenia bezkresnych połaci piasku. Którego złociste wydmy dla tak niedoświadczonego wędrowca, mogły oznaczać bilet w jedną stronę. Jednakże białofutry o tymże fakcie jeszcze nie wiedział, dlatego nie tracąc cennego czasu na obchodzenie złowrogiej pustyni, ruszył ku niej beztrosko. Wprost w objęcia gromowładnego oka cyklonu burzy piaskowej, która z szewską pasją nawiedziła nieopierzonego gryzipiórka.
A walka z tak gargantuicznym potworem, zdawać się mogło, iż była z góry przegrana. Aby ostatecznie wycieńczony, po zdawkowym czasie sromotnej potyczki, ostatecznie stracił przytomność. Niknąc w odmętach rozszalałego szczerku...

















