x
Newsy
- 07.04.2024
- Nowa porcja questów czeka na śmiałków! -> Questy
- 06.04.2024
- Aktualizacja kwietniowa weszła w życie! Więcej szczegółów pod linkiem-> Aktualizacja kwietniowa
- 07.03.2024
- Wszystkie Panie zapraszamy do wzięcia udziału w Loterii z Okazji Dnia Kobiet! -> Loteria z okazji Dnia Kobiet
- 04.02.2024
- Postacią Miesiąca został Tauro
- 31.01.2024
- Dzienniki umiejętności zostały sprawdzone
Fabuła
- Aktualności fabularne
- > Świeża porcja nowości z Lwiej Krainy
- Przewrót na Lwiej Ziemi
- > Khalie przejęła władzę na Lwiej Ziemi po wypędzeniu dotychczasowych władców.
- Gniew Przodków
- > Po krainie przetoczyły się nieszczęścia i choroby. Mówi się, że to Przodkowie postanowili uprzykrzyć życie żyjącym, ale kto wie czy starzy szamani mają rację. Może po prostu przebywanie w niebezpiecznych terenach ma swoje konsekwencje.
- Epidemia w dżungli
- > Chodzą słuchy, że choroba w Dżungli przybiera na sile. Napotyka się tam wielu chorych, którzy wykazują agresję wobec nieznajomych.
- Szkarłatne Grzywy
- > Ragir odnowił dawne stado. Szkarłatni powrócili na zajmowane niegdyś ziemie.
Poszukiwania
Stada
Lwia Ziemia przywódcy: Khalie, Ushindi
Pazury Północy przywódca: Umahiri
Szkarłatne Grzywy przywódca: Ragir, Sigrun
Tak naprawdę jednak nie ma mnie { Ozyrys + Yakuti } [ZAKOŃCZONA]
- Yakuti
- Posty: 429
- Gatunek: Lew
- Płeć: Samiec
- Data urodzenia: 24 sty 2020
- Zdrowie: 100
- Waleczność: 60
- Zręczność: 60
- Percepcja: 30
- Kontakt:
Tak naprawdę jednak nie ma mnie { Ozyrys + Yakuti } [ZAKOŃCZONA]
Dzień wydawał się być całkiem zwyczajnym. Yakuti, młody lew o równie młodej duszy, po raz kolejny w ostatnim czasie udawał, iż z wielkim zaangażowaniem oddaje się patrolowaniu granic stada. Dzisiaj za cel obrał mniej przyjazne tereny niż sawanna (głównie z powodu niedawnego spotkania z pewnym lwem na tejże; uznał, że tamtejsze regiony są na tyle atrakcyjne, iż kuszą nieproszonych gości) i pałętał się bez większego celu w okolicy delty rzek, uchodzących do Wielkiej Wody. Uważał oczywiście przy tym, aby nie wkroczyć na teren bagniska, bo - jak już się dowiedział - tutejsze moczary stanowią teren "obcy", nienależący już do Szkarlatnych Grzyw. Yakuti czuł, że podpadł już stadu na tyle, iż nie wiadomo, czy zaakceptowano by kolejną wpadkę dzieciaka. Postanowił nie przynosić swojej rodzinie więcej hańby, chociaż - szczerze powiedziawszy - od dawien dawna nie spotkał ani matki, ani nawet żadnego z rodzeństwa. Widocznie całkiem udolnie omijali jego jestestwo szerokim łukiem. Zresztą wcale go to nie dziwiło, od zawsze był czarną owcą rodziny.
W umyśle wciąż trwały wypalone przez Nuzirę nauki. Nie mógł pozwolić, żeby uznano, iż matka pozwoliła, aby wychowywał się zgodnie z naukami innymi, aniżeli 'jedyne słuszne'. Musiał stać się Szkarłatnym: myśleć i zachowywać się tak, jak stado oczekiwało. Nikt nie pytał, czy tego chciał i czy na pewno dobrze czuł się pośród stada. Jedynie ostrzegano, że żywym stada nie opuści. Raczej marne to pocieszenie.
Z głową przepełnioną myślami nieszczególnie skupiał się na wszystkim tym, co działo się wkoło...
@Ozyrys
W umyśle wciąż trwały wypalone przez Nuzirę nauki. Nie mógł pozwolić, żeby uznano, iż matka pozwoliła, aby wychowywał się zgodnie z naukami innymi, aniżeli 'jedyne słuszne'. Musiał stać się Szkarłatnym: myśleć i zachowywać się tak, jak stado oczekiwało. Nikt nie pytał, czy tego chciał i czy na pewno dobrze czuł się pośród stada. Jedynie ostrzegano, że żywym stada nie opuści. Raczej marne to pocieszenie.
Z głową przepełnioną myślami nieszczególnie skupiał się na wszystkim tym, co działo się wkoło...
@Ozyrys
Ostatnio zmieniony 24 sie 2020, 20:37 przez Yakuti, łącznie zmieniany 1 raz.

CAN YOU FEEL THE LOVE TONIGHT
► Pokaż Spoiler
-
Ozyrys
- Posty: 194
- Gatunek: Panthera leo
- Płeć: Samiec
- Data urodzenia: 23 gru 2019
- Zdrowie: 100
- Waleczność: 55
- Zręczność: 65
- Percepcja: 30
- Kontakt:
Od rozmowy z Sekhmet minął tydzień, ewentualnie dwa. Nie liczył dni, nie liczył nocy. Jego wędrówka na południe była bardzo kręta. Jako, iż rodziciele nie powiedzieli mu nic o istnieniu innych stad w krainie, nieświadomie wchodził na ich terytoria, na szczęście zahaczał tylko o ich granice, tereny ościenne, nie napotykając żadnego ze strażników. W ogóle nikogo nie napotykając, oprócz zwierzyny łownej. Zatrzymywał się tylko po to, by zregenerować siły, zdrzemnąć się, po czym znów drałował naprzód. I mimo, że podróż przebiegała bez ekscesów, nadal nie mógł odnaleźć tych, dla których rozpoczął poszukiwania. Żadnych śladów, żadnych zapachów, absolutnie nic, jakby wyparowali. Gdy trafił na morze, dosłownie zdębiał, otwierając pysk ze zdziwienia. Nigdy przedtem nie widział czegoś podobnego. By upewnić się, że to nie zwykła fatamorgana, po brodził łapami w wodzie, następnie zniżył łeb i wziął łyk. Splunął jak dziki, wykrzywiając mordę i przeklinając słoną pułapkę. Na co komu tyle wody, skoro jest niezdatna do picia? Pokręcił łbem niezadowolony, rozejrzał się i z braku laku poszedł na zachód. Nie miał żadnego innego punktu zaczepienia, a przecież musiał kontynuować eskapadę. Wkrótce potem natrafił na deltę, a tereny zaczęły robić się coraz bardziej grząskie, nieprzyjazne. Znów nie wiedział, że znajduje się na pograniczu stada, a rejonów neutralnych. Nie mógł liczyć na szczęście w nieskończoność, musiał spotkać w końcu kogoś, kto zdezintegrowałby jego słodką niewiedzę i udzielił cennych nauk. Czarny kształt zamajaczył wśród lekkich oparów. Im bardziej się do niego zbliżał, tym bardziej nabierał lwich kształtów. Samiec, młodszy od niego. Zastanawiał się przez chwilę, jak zareagować, co zrobić. Postanowił zrobić pierwszy krok, niwelując w środku zalążek wątpliwości.
- Cześć, czy mógłbyś mi pomóc? - zapytał przyjaźnie, przygotowując się jednak do każdej możliwej reakcji ze strony czarnego. Znał już kogoś o takim futrze i jeśli jegomość odznaczał się podobnym usposobieniem, raczej nie miał na co liczyć.
- Cześć, czy mógłbyś mi pomóc? - zapytał przyjaźnie, przygotowując się jednak do każdej możliwej reakcji ze strony czarnego. Znał już kogoś o takim futrze i jeśli jegomość odznaczał się podobnym usposobieniem, raczej nie miał na co liczyć.
- Yakuti
- Posty: 429
- Gatunek: Lew
- Płeć: Samiec
- Data urodzenia: 24 sty 2020
- Zdrowie: 100
- Waleczność: 60
- Zręczność: 60
- Percepcja: 30
- Kontakt:
Jak miało się wkrótce okazać Yakuti nie miał szczęścia do unikania intruzów; przeciwnie wręcz - gdzie się nie pojawił, licząc na odrobinę spokoju, pojawiał się ktoś obcy, kogo, zgodnie z zasadami wpajanymi mu już od kilku dobrych tygodni, powinien nie tyle przeganiać, ile zabijać. Nikt żywy nie powinien opuszczać regionów Szkarłatnych Grzyw, co wydawało mu się pozbawione sensu... jak wiele innych rzeczy, więc być może to właśnie w Yakutim tkwił problem?
W każdym razie miał nadzieję, że majaczący w oddali kształt okaże się zagubioną antylopą czy innym stworzeniem, którego zabicie przyszłoby młodzieniaszkowi łatwiej. Niestety, im bliżej owa sylwetka się znajdowała, tym bardziej przypominała lwa. Czarny zmierzył go od stóp do głów, zastanawiając się, jakie miałby szanse w potyczce. Wciąż pamiętał niedawne spotkanie z Nejlosem, który był o wiele łatwiejszym przeciwnikiem. Albo przynajmniej tak go postrzegał poprzez pryzmat jego braku pewności siebie i strachu w tych słodkich brązowych ślepiach. Teraz jednak stał przed nim ktoś zgoła odmienny, znów samiec, znów całkiem młody - chociaż zdawał się być nieco starszy, nieco większy. Zatrzymał się, ważąc w głowie co najmniej kilka słów, których mógłby użyć; rozpatrując sporą liczbę scenariuszy możliwych do odegrania. Na szczęście podjęcie jakichkolwiek decyzji ułatwił przybysz, odzywając się jako pierwszy.
- W czym? - mruknął mało entuzjastycznie, powoli powracając spojrzeniem lazurowych ślepi na facjatę rozmówcy. Rozważał, jakie tamten miał intencje i próbował rozpracować, czego może się po nim spodziewać. Na wszelki wypadek zachowywał czujność, spinając mięśnie, co zresztą było zauważalnym bez najmniejszego wysiłku. Z ich dwojga to właśnie Yakuti był "u siebie", więc próbował emanować pewnością siebie, coby tamten nie miał co do tego żadnych obiekcji. - Nie powinno cię tu być. Tylko średnio rozgarnięty imbecyl nie spostrzegłby, że właśnie tu zaczyna się Królestwo, którego granic nie chcesz przekraczać - wyjaśnił spokojnie, wypranym z jakichkolwiek emocji tonem. Uważał za śmieszne skakanie każdemu do gardła, ba, wiedział już, iż nie jest typem zabijaki. Nie znaczyło to, że bał się potyczek czy szczególnie ich unikał, ale raczej rzecz w tym, iż nieszczególnie paliło mu się do rozpoczynanie jakichkolwiek bezsensownych sporów. Nie chciał bić się o idee stada, z którymi niekoniecznie się utożsamiał. Trudno walczyć o ideologię, do której zostało się przymuszonym.
W każdym razie miał nadzieję, że majaczący w oddali kształt okaże się zagubioną antylopą czy innym stworzeniem, którego zabicie przyszłoby młodzieniaszkowi łatwiej. Niestety, im bliżej owa sylwetka się znajdowała, tym bardziej przypominała lwa. Czarny zmierzył go od stóp do głów, zastanawiając się, jakie miałby szanse w potyczce. Wciąż pamiętał niedawne spotkanie z Nejlosem, który był o wiele łatwiejszym przeciwnikiem. Albo przynajmniej tak go postrzegał poprzez pryzmat jego braku pewności siebie i strachu w tych słodkich brązowych ślepiach. Teraz jednak stał przed nim ktoś zgoła odmienny, znów samiec, znów całkiem młody - chociaż zdawał się być nieco starszy, nieco większy. Zatrzymał się, ważąc w głowie co najmniej kilka słów, których mógłby użyć; rozpatrując sporą liczbę scenariuszy możliwych do odegrania. Na szczęście podjęcie jakichkolwiek decyzji ułatwił przybysz, odzywając się jako pierwszy.
- W czym? - mruknął mało entuzjastycznie, powoli powracając spojrzeniem lazurowych ślepi na facjatę rozmówcy. Rozważał, jakie tamten miał intencje i próbował rozpracować, czego może się po nim spodziewać. Na wszelki wypadek zachowywał czujność, spinając mięśnie, co zresztą było zauważalnym bez najmniejszego wysiłku. Z ich dwojga to właśnie Yakuti był "u siebie", więc próbował emanować pewnością siebie, coby tamten nie miał co do tego żadnych obiekcji. - Nie powinno cię tu być. Tylko średnio rozgarnięty imbecyl nie spostrzegłby, że właśnie tu zaczyna się Królestwo, którego granic nie chcesz przekraczać - wyjaśnił spokojnie, wypranym z jakichkolwiek emocji tonem. Uważał za śmieszne skakanie każdemu do gardła, ba, wiedział już, iż nie jest typem zabijaki. Nie znaczyło to, że bał się potyczek czy szczególnie ich unikał, ale raczej rzecz w tym, iż nieszczególnie paliło mu się do rozpoczynanie jakichkolwiek bezsensownych sporów. Nie chciał bić się o idee stada, z którymi niekoniecznie się utożsamiał. Trudno walczyć o ideologię, do której zostało się przymuszonym.

CAN YOU FEEL THE LOVE TONIGHT
► Pokaż Spoiler
-
Ozyrys
- Posty: 194
- Gatunek: Panthera leo
- Płeć: Samiec
- Data urodzenia: 23 gru 2019
- Zdrowie: 100
- Waleczność: 55
- Zręczność: 65
- Percepcja: 30
- Kontakt:
Nienachalnie przyglądał się lwu, próbując wypatrzeć jego słabe i mocne strony. Po kilku minutach i kilku wypowiedzianych przez niego zdaniach wyrobił sobie na jego temat już konkretną opinię. Wpajali mu w dzieciństwie, by nikogo nie oceniał po okładce, ale za nic w świecie nie mógł wyplenić takiego zachowania. Uważał, że pierwsze wrażenie powinno być dobre, jeśli go nie było - skreślał rozmówcę z listy ewentualnych znajomych, albo po prostu traktował go z przymrużeniem oka. Obecnie lazurowooki był dla niego typem mięśniaka wysłanego na zwiady. Typem, który ogładę i kulturę stawiał na ostatnim miejscu. Ale i tak ten cholerny świerszcz, jego ciche sumienie, cichy głosik, szeptał mu do ucha, by dał mu jeszcze jedną szansę. Może to tylko zaszczute narzędzie w rękach władzy, może kazali mu się tak zachowywać, a naprawdę był całkiem sympatyczny. W tym wieku też był podatny na wpływy, miał pstro w głowie. Nie mógł być hipokrytą.
Wciągnął do nosa ogrom powietrza i wypuścił, rozglądając się po okolicy.
- Jesteśmy tu sami, więc rozmawiajmy normalnie, jak nastolatek z nastolatkiem. - no chyba, że zaraz ktoś ze stada czarnego wyskoczy z chaszczy, jak Filip z konopi. W końcu jego też nie wyczuł na początku. Modlił się w duchu, żeby nie doszło do takiej sytuacji.
- Wiem, zdaję sobie z tego sprawę. Jednak w odróżnieniu od średnio rozgarniętego imbecyla, ja mam solidny powód swojego zachowania. Widzisz przyjacielu, nie miałem wyboru, zostałem postawiony w bardzo ciężkiej sytuacji, stąd moje zdesperowanie. - wyszedł z twarzą, odwracając się frontem do nieznajomego.
- Zanim zdradzę więcej szczegółów, muszę wiedzieć, czy faktycznie chcesz mi pomóc, czy chcesz zaraz odprawić z kwitkiem. Nie bawmy się w podchody. - był i tak już zmęczony, zbyt zmęczony, by mieć siłę na tyradę słowną. Chciał grać w otwarte karty.
Wciągnął do nosa ogrom powietrza i wypuścił, rozglądając się po okolicy.
- Jesteśmy tu sami, więc rozmawiajmy normalnie, jak nastolatek z nastolatkiem. - no chyba, że zaraz ktoś ze stada czarnego wyskoczy z chaszczy, jak Filip z konopi. W końcu jego też nie wyczuł na początku. Modlił się w duchu, żeby nie doszło do takiej sytuacji.
- Wiem, zdaję sobie z tego sprawę. Jednak w odróżnieniu od średnio rozgarniętego imbecyla, ja mam solidny powód swojego zachowania. Widzisz przyjacielu, nie miałem wyboru, zostałem postawiony w bardzo ciężkiej sytuacji, stąd moje zdesperowanie. - wyszedł z twarzą, odwracając się frontem do nieznajomego.
- Zanim zdradzę więcej szczegółów, muszę wiedzieć, czy faktycznie chcesz mi pomóc, czy chcesz zaraz odprawić z kwitkiem. Nie bawmy się w podchody. - był i tak już zmęczony, zbyt zmęczony, by mieć siłę na tyradę słowną. Chciał grać w otwarte karty.
- Yakuti
- Posty: 429
- Gatunek: Lew
- Płeć: Samiec
- Data urodzenia: 24 sty 2020
- Zdrowie: 100
- Waleczność: 60
- Zręczność: 60
- Percepcja: 30
- Kontakt:
Prawdopodobnie Ozyrys, starszy o cały miesiąc (wybacz, ale to "w jego wieku" nieco mnie rozbawiło), miał wiele słuszności w swoich osądach. Yakuti za to starał się nie oceniać tego tutaj, bo i w jego głowie nie bardzo było na to miejsce. Brał rzeczywistość taką, jaka była i starał się nie wybiegać nazbyt daleko z wnioskami. Obserwował. Na myślenie czas przyjdzie później - zakładając, że przyjdzie w ogóle. Mierzył spojrzeniem tamtego, oczekując odpowiedzi w narastającym w mięśniach napięciu oraz wzmagającej w sercu niepewności. I chociaż wmawiano mu, że powinien być silny oraz gotów w każdej chwili stanąć w obronie granic oraz członków stada, osłaniając ich piersią, czuł się wciąż stadowiczem gorszego sortu: wcielony na siłę, z powodu poczynań matki i jej świętej pamięci przyjaciółki. Nie należał do rodziny, chociaż oczywiście mówiono inaczej. Nie był jednym z nich, chociaż na każdym kroku starał się udowodnić, że tak właśnie było - nawet wbrew sobie. Rozdarcie, któremu poddawano go każdego kolejnego dnia, ciążyło bardziej i bardziej z każdą podjętą przez niego decyzją. Bo jakże być sobą, kiedy wszyscy wkoło dyktują, kim być powinieneś?
Pierwsza uwaga, jakoby mieli rozmawiać jak równy z równym, nasiliła poczucie dezintegracji. Chciał być równy tamtemu, jednak doskonale wiedział, jak mocno nieprzychylnie ktokolwiek ze Szkarłatnych spojrzałby na takowe przemyślenia - a tym bardziej jak silnym byłoby niezadowolenie Szkarłatnych, gdyby przekuł myśli w czyny. Milczał więc tylko, spoglądając nieruchomymi ślepiami w oczy rozmówcy, próbując przewiercić czaszkę, aby dowiedzieć się, co siedziało mu w głowie. Sprawiał wrażenie miłego i całkiem bystrego, niemniej nie oznaczało to wcale, że był przez to - potencjalnie! - mniej niebezpieczny. Na pyszczydle czarnego nie pojawił się ani cień emocji, kiedy brązowo-piaskowy wspominał o swoich problemach. Cóż, miał własne. Nie, żeby pozbawiony był jakichkolwiek pokładów empatii - jednak nie zwykł współczuć każdej napotkanej na swej drodze, obcej kompletnie, istocie.
- Jeśli nie zdradzisz więcej szczegółów nie będę w stanie ocenić, czy jestem w stanie ci pomóc oraz czy będzie to dla mnie korzystny układ - odparł spokojnie, pozostając w miejscu. Za dużo testosteronu w jednym miejscu; to się może źle skończyć. Trwał jednak na swojej pozycji, pozwalając tamtemu się zbliżyć na tyle, na ile będzie chciał. Oczywiście nadal pozostawał czujny, gotowy do odparcia ewentualnego ataku.
- Jeśli martwisz się tym, czy rozpowiem o tobie bądź, w duchu mojego stada, wyrządzę ci krzywdę... - urwał na moment, podnosząc dumnie łeb. Może nie czuł się częścią Szkarłatnych, jednak ten tutaj łazęga wiedzieć tego nie powinien. - Nie obawiaj się. Nie lubię się przemęczać, a i ty, jak widzę, masz za sobą wędrówkę, która odebrała sporo sił. Proponuję zatem spokojną rozmowę, a potem zobaczymy, co da się z tym zrobić. Ale mam jeden warunek: nie zapuszczamy się głębiej na ziemie stada. Po pierwsze: możemy spotkać kogoś mniej sympatycznego, bardziej zepsutego ode mnie - powiedział spokojnie, pozwalając uniesionej dotąd głowie powrócić na poprzednie miejsce, wygodniejsze zaiste. - Po drugie... Również sporo ryzykuję, wdając się w pogawędki z intruzami.
A niech tylko spróbuje w jakikolwiek sposób wykorzystać tą wiedzę przeciwko niemu! Zresztą... Prawdę powiedziawszy Yakutiemu nie zależało na spokoju. Już nawet los matki czy rodzeństwa wydawał się być mu mniej bliski, wszak i pomiędzy rodzinką narósł zimny dystans.
Pierwsza uwaga, jakoby mieli rozmawiać jak równy z równym, nasiliła poczucie dezintegracji. Chciał być równy tamtemu, jednak doskonale wiedział, jak mocno nieprzychylnie ktokolwiek ze Szkarłatnych spojrzałby na takowe przemyślenia - a tym bardziej jak silnym byłoby niezadowolenie Szkarłatnych, gdyby przekuł myśli w czyny. Milczał więc tylko, spoglądając nieruchomymi ślepiami w oczy rozmówcy, próbując przewiercić czaszkę, aby dowiedzieć się, co siedziało mu w głowie. Sprawiał wrażenie miłego i całkiem bystrego, niemniej nie oznaczało to wcale, że był przez to - potencjalnie! - mniej niebezpieczny. Na pyszczydle czarnego nie pojawił się ani cień emocji, kiedy brązowo-piaskowy wspominał o swoich problemach. Cóż, miał własne. Nie, żeby pozbawiony był jakichkolwiek pokładów empatii - jednak nie zwykł współczuć każdej napotkanej na swej drodze, obcej kompletnie, istocie.
- Jeśli nie zdradzisz więcej szczegółów nie będę w stanie ocenić, czy jestem w stanie ci pomóc oraz czy będzie to dla mnie korzystny układ - odparł spokojnie, pozostając w miejscu. Za dużo testosteronu w jednym miejscu; to się może źle skończyć. Trwał jednak na swojej pozycji, pozwalając tamtemu się zbliżyć na tyle, na ile będzie chciał. Oczywiście nadal pozostawał czujny, gotowy do odparcia ewentualnego ataku.
- Jeśli martwisz się tym, czy rozpowiem o tobie bądź, w duchu mojego stada, wyrządzę ci krzywdę... - urwał na moment, podnosząc dumnie łeb. Może nie czuł się częścią Szkarłatnych, jednak ten tutaj łazęga wiedzieć tego nie powinien. - Nie obawiaj się. Nie lubię się przemęczać, a i ty, jak widzę, masz za sobą wędrówkę, która odebrała sporo sił. Proponuję zatem spokojną rozmowę, a potem zobaczymy, co da się z tym zrobić. Ale mam jeden warunek: nie zapuszczamy się głębiej na ziemie stada. Po pierwsze: możemy spotkać kogoś mniej sympatycznego, bardziej zepsutego ode mnie - powiedział spokojnie, pozwalając uniesionej dotąd głowie powrócić na poprzednie miejsce, wygodniejsze zaiste. - Po drugie... Również sporo ryzykuję, wdając się w pogawędki z intruzami.
A niech tylko spróbuje w jakikolwiek sposób wykorzystać tą wiedzę przeciwko niemu! Zresztą... Prawdę powiedziawszy Yakutiemu nie zależało na spokoju. Już nawet los matki czy rodzeństwa wydawał się być mu mniej bliski, wszak i pomiędzy rodzinką narósł zimny dystans.

CAN YOU FEEL THE LOVE TONIGHT
► Pokaż Spoiler
-
Ozyrys
- Posty: 194
- Gatunek: Panthera leo
- Płeć: Samiec
- Data urodzenia: 23 gru 2019
- Zdrowie: 100
- Waleczność: 55
- Zręczność: 65
- Percepcja: 30
- Kontakt:
Dobrze, że posłuchał własnego sumienia i nie skreślił go tak od razu, bo dalsza część konwersacji okazała się być dużo przyjemniejszą. Postanowił, że odtąd będzie miał go za doradcę przy trudnych wyborach. Mimo wszystko tłumione ziarno niepewności w trzewiach nadal starało się zwrócić na siebie uwagę i podjudzało młokosa retorycznymi pytaniami. "A co, jeśli i on jest dobrym aktorzyną?", "Co, jeśli zaraz wyskoczy do mnie z pazurami?", "Co, jeśli jest ich tu więcej?". Każde skutecznie od siebie odganiał i starał skupić się na prowadzonej rozmowie.
- Doceniam więc gest. A tak na marginesie - skoro spotkałem w końcu kogoś, kto mógłby coś wiedzieć, zapuszczanie się wgłąb waszych terenów jest teraz bezcelowe i całkowicie niepotrzebne. - wolał nie wiedzieć, jakie zakały czyhały po drugiej stronie Martwej Rzeki. Zrobił krok do przodu i usiadł naprzeciwko czarnego. Skoro mieli prowadzić spokojną, pozbawioną kłótni wymianę zdań, to było najlepsze posunięcie, świadczące o jego czystych intencjach.
- Nie wiem, czy dobrze robię, ale tak jak wspomniałem, kieruje mną obecnie silna frustracja, dezolacja. - zrobił pauzę, drapiąc się po torsie i myśląc jednocześnie jak zacząć. Co powiedzieć, a czego nie, co pominąć, a o czym napomknąć. Chciał być przede wszystkim treściwy.
- Zwą mnie Ozyrys, jestem synem Setha i Nefthis, faraonów rządzących Królestwem Oazy. Mając dość nadwornej etykiety, postanowiłem wyrwać się na jakiś czas poza wydmy. Nie jestem z tego dumny. Nie minął jeden księżyc, gdy wróciłem do domu, ale zamiast rodziny, zastałem kilka kamieni i parę wyschniętych wilczomleczy popierdalających razem z wiatrem po szczerku. Całkowicie przypadkiem odnalazłem siostrę ze starszego miotu, jako jedyną z familii. Mówiła, że też nie było jej w krainie, w mniej więcej tym samym czasie co ja. Również nie wiedziała, co stało się z rodzicami i rodzeństwem, a poddani nie mieli o niczym pojęcia. Nie wiemy, czy ktoś ich napadł, czy wynieśli się w cholerę, nie mówiąc nic nikomu. Siedem lwów, w tym moja siostra bliżniacza i starszy brat Anubis, który miał przejąć rządy. - zwierzył się. Tak jak przewidywał, jego wypowiedź nie była w najmniejszym calu lakoniczna. Obawiał się, że zanudzi lazurowookiego na śmierć. A wspominając o niebieskiej krwi nie miał zamiaru się chwalić, chciał jedynie zaznaczyć, że sprawa jest naprawdę dużej wagi.
- Tak więc rozpocząłem poszukiwania. Na mnie, jako na jedynym męskim potomku władców, który się ostał, ciążył ten obowiązek i odpowiedzialność za lud. Nie mogłem ich tak po prostu zostawić, poświęcić, chciałem poprowadzić tę sprawę do końca. Mniejsza. Moje pytanie brzmi - czy być może ich widziałeś? Albo znasz kogoś, kto dużo podróżuje i mógł się na nich natknąć? Seth, mój ojciec, ma podobne wzory na ciele co ja, jedynie jest ciemniejszy i ma zielone ślepia. Nefthis, moja matka, jest ciemnoszara i również ma niebieskie oczy. Rodzeństwo miało cechy każdego z nich. - podał wszystkie cechy charakterystyczne i zamilkł, można by pomyśleć, że nareszcie. Po takiej litanii czarny mógł zmienić zdanie i jednak odprawić go z kwitkiem. Za specjalnie by się nie zdziwił.
- Doceniam więc gest. A tak na marginesie - skoro spotkałem w końcu kogoś, kto mógłby coś wiedzieć, zapuszczanie się wgłąb waszych terenów jest teraz bezcelowe i całkowicie niepotrzebne. - wolał nie wiedzieć, jakie zakały czyhały po drugiej stronie Martwej Rzeki. Zrobił krok do przodu i usiadł naprzeciwko czarnego. Skoro mieli prowadzić spokojną, pozbawioną kłótni wymianę zdań, to było najlepsze posunięcie, świadczące o jego czystych intencjach.
- Nie wiem, czy dobrze robię, ale tak jak wspomniałem, kieruje mną obecnie silna frustracja, dezolacja. - zrobił pauzę, drapiąc się po torsie i myśląc jednocześnie jak zacząć. Co powiedzieć, a czego nie, co pominąć, a o czym napomknąć. Chciał być przede wszystkim treściwy.
- Zwą mnie Ozyrys, jestem synem Setha i Nefthis, faraonów rządzących Królestwem Oazy. Mając dość nadwornej etykiety, postanowiłem wyrwać się na jakiś czas poza wydmy. Nie jestem z tego dumny. Nie minął jeden księżyc, gdy wróciłem do domu, ale zamiast rodziny, zastałem kilka kamieni i parę wyschniętych wilczomleczy popierdalających razem z wiatrem po szczerku. Całkowicie przypadkiem odnalazłem siostrę ze starszego miotu, jako jedyną z familii. Mówiła, że też nie było jej w krainie, w mniej więcej tym samym czasie co ja. Również nie wiedziała, co stało się z rodzicami i rodzeństwem, a poddani nie mieli o niczym pojęcia. Nie wiemy, czy ktoś ich napadł, czy wynieśli się w cholerę, nie mówiąc nic nikomu. Siedem lwów, w tym moja siostra bliżniacza i starszy brat Anubis, który miał przejąć rządy. - zwierzył się. Tak jak przewidywał, jego wypowiedź nie była w najmniejszym calu lakoniczna. Obawiał się, że zanudzi lazurowookiego na śmierć. A wspominając o niebieskiej krwi nie miał zamiaru się chwalić, chciał jedynie zaznaczyć, że sprawa jest naprawdę dużej wagi.
- Tak więc rozpocząłem poszukiwania. Na mnie, jako na jedynym męskim potomku władców, który się ostał, ciążył ten obowiązek i odpowiedzialność za lud. Nie mogłem ich tak po prostu zostawić, poświęcić, chciałem poprowadzić tę sprawę do końca. Mniejsza. Moje pytanie brzmi - czy być może ich widziałeś? Albo znasz kogoś, kto dużo podróżuje i mógł się na nich natknąć? Seth, mój ojciec, ma podobne wzory na ciele co ja, jedynie jest ciemniejszy i ma zielone ślepia. Nefthis, moja matka, jest ciemnoszara i również ma niebieskie oczy. Rodzeństwo miało cechy każdego z nich. - podał wszystkie cechy charakterystyczne i zamilkł, można by pomyśleć, że nareszcie. Po takiej litanii czarny mógł zmienić zdanie i jednak odprawić go z kwitkiem. Za specjalnie by się nie zdziwił.
- Yakuti
- Posty: 429
- Gatunek: Lew
- Płeć: Samiec
- Data urodzenia: 24 sty 2020
- Zdrowie: 100
- Waleczność: 60
- Zręczność: 60
- Percepcja: 30
- Kontakt:
Czarnolicy poruszył jednym z uszu, słysząc, że oto ma do czynienia z potomkiem kolejnej koronowanej głowy. Nazwa stada po raz pierwszy dotarła do jego zmysłów i był pewien, iż nigdy dotąd nikt ni słowem nie wspomniał o stadzie z - jak wnioskował z dalszych słów Ozyrysa - pustynnych regionów krainy. I właśnie ten subtelny ruch był pierwszą reakcją, jaka przetoczyła się przez jestestwo Yakutiego. Do tej chwili bowiem tylko stał niczym słup soli i wpatrywał się w rozmówcę, wciąż nieco nieufnie. Nie wiedział bowiem, jak wiele szczerości kryło się w jego pozornie przyjaznej postawie i słowach. Nie był najlepszym w rozpracowywaniu czyichś motywów, niestety. Faktycznie, stado widziało w nim bardziej obrońcę, krzepkiego dzieciaka do bicia - a przynajmniej tak postrzegał rolę, która mu przypadła ze względu na predyspozycje.
- Jestem Yakuti, syn Fedhy - przedstawił się w odwecie, kiedy tamten zakończył już swój nieszczególnie krótki wykład. Cóż, dobrze, że nie zagłębiał się w przytłaczającą ilość szczegółów, bo zastałaby ich tutaj noc. Niemniej, wbrew pozorom zapewne, Yakuza był dość grzecznym i cichym chłopcem, nie wychylał się i najchętniej pozostałby dla wszystkich niewidocznym. Cóż, w nocy zadanie to zdawało się być wyjątkowo prostym - gdy zamknął oczy i ewentualnie przesłonił jaśniejsze znaczenie pod nimi łapami stawał się niemal niemożliwym do wypatrzenia pośród mroku.
- Siedem lwów, spora gromada. Trudno taką zgubić bez śladu - mruknął do samego siebie, chociaż na tyle jednak głośno, że i gość bez większych trudności powinien dosłyszeć jego słowa. - Niestety, nie miałem okazji zobaczyć ani twojego ojca, ani matki, ani nawet któregokolwiek z rodzeństwa. Nie słyszałem również nigdy ich imion, są mi całkiem obce - "podobnie jak i twoje stado", dokończył w myślach, przemilczając jednak tą uwagę. Nie wiadomo, czy to on był tak mało doinformowany, a nie chciałby wyjść na kompletnego idiotę. Już sam fakt, że Szkarłatni go za takiego uważali był dostatecznie przytłaczający. - Nie integruję się również ze stadem, trudno mi więc powiedzieć, czy istnieje ktoś, kto para się podróżowaniem. - Uznał, że pierwszy lepszy obcy nie powinien wiedzieć o tym, iż pośród nich panowała zasada, by nie zapuszczać się poza tereny stada. Podejrzewał, że podobna niesubordynacja dość znacznie irytowała Lyannę, a jednak głupio byłoby podpaść samej królowej.
Wiedział, iż jego odpowiedzi nie wnoszą wiele, ba, nie wnoszą w zasadzie niczego. Zdawał sobie również sprawę z tego, że pewnie rozczaruje pokładającego w nim wiarę przybysza, niemniej... nie zamierzał kłamać. Jaki miałby mieć w tym sens? Rozluźnił się nieco, aczkolwiek wciąż pozostawał czujnym, a w wejrzeniu lazurowych oczu czaiła się pewna nuta podejrzliwości. Możliwe przecież, że był jakimś szpiegiem, a wszelkie te opowieści były wyssane z palca, zaś sam Ozyrys miał za zadanie dowiedzieć się jak najwięcej o stadzie. Dlatego zamierzał mówić jak najmniej. Pomimo tego, że nie czuł się ze Szkarłatnymi zżyty, to jednak dali mu dom - jaki by on nie był. Nie musiał się pałętać po świecie jak ten tutaj - zakładając oczywiście, iż jego wędrówki nie były tylko wybiegiem.
- Przykro mi z powodu twojej rodziny - dodał chłodno, chociaż całkiem szczerze.
- Jestem Yakuti, syn Fedhy - przedstawił się w odwecie, kiedy tamten zakończył już swój nieszczególnie krótki wykład. Cóż, dobrze, że nie zagłębiał się w przytłaczającą ilość szczegółów, bo zastałaby ich tutaj noc. Niemniej, wbrew pozorom zapewne, Yakuza był dość grzecznym i cichym chłopcem, nie wychylał się i najchętniej pozostałby dla wszystkich niewidocznym. Cóż, w nocy zadanie to zdawało się być wyjątkowo prostym - gdy zamknął oczy i ewentualnie przesłonił jaśniejsze znaczenie pod nimi łapami stawał się niemal niemożliwym do wypatrzenia pośród mroku.
- Siedem lwów, spora gromada. Trudno taką zgubić bez śladu - mruknął do samego siebie, chociaż na tyle jednak głośno, że i gość bez większych trudności powinien dosłyszeć jego słowa. - Niestety, nie miałem okazji zobaczyć ani twojego ojca, ani matki, ani nawet któregokolwiek z rodzeństwa. Nie słyszałem również nigdy ich imion, są mi całkiem obce - "podobnie jak i twoje stado", dokończył w myślach, przemilczając jednak tą uwagę. Nie wiadomo, czy to on był tak mało doinformowany, a nie chciałby wyjść na kompletnego idiotę. Już sam fakt, że Szkarłatni go za takiego uważali był dostatecznie przytłaczający. - Nie integruję się również ze stadem, trudno mi więc powiedzieć, czy istnieje ktoś, kto para się podróżowaniem. - Uznał, że pierwszy lepszy obcy nie powinien wiedzieć o tym, iż pośród nich panowała zasada, by nie zapuszczać się poza tereny stada. Podejrzewał, że podobna niesubordynacja dość znacznie irytowała Lyannę, a jednak głupio byłoby podpaść samej królowej.
Wiedział, iż jego odpowiedzi nie wnoszą wiele, ba, nie wnoszą w zasadzie niczego. Zdawał sobie również sprawę z tego, że pewnie rozczaruje pokładającego w nim wiarę przybysza, niemniej... nie zamierzał kłamać. Jaki miałby mieć w tym sens? Rozluźnił się nieco, aczkolwiek wciąż pozostawał czujnym, a w wejrzeniu lazurowych oczu czaiła się pewna nuta podejrzliwości. Możliwe przecież, że był jakimś szpiegiem, a wszelkie te opowieści były wyssane z palca, zaś sam Ozyrys miał za zadanie dowiedzieć się jak najwięcej o stadzie. Dlatego zamierzał mówić jak najmniej. Pomimo tego, że nie czuł się ze Szkarłatnymi zżyty, to jednak dali mu dom - jaki by on nie był. Nie musiał się pałętać po świecie jak ten tutaj - zakładając oczywiście, iż jego wędrówki nie były tylko wybiegiem.
- Przykro mi z powodu twojej rodziny - dodał chłodno, chociaż całkiem szczerze.

CAN YOU FEEL THE LOVE TONIGHT
► Pokaż Spoiler
-
Ozyrys
- Posty: 194
- Gatunek: Panthera leo
- Płeć: Samiec
- Data urodzenia: 23 gru 2019
- Zdrowie: 100
- Waleczność: 55
- Zręczność: 65
- Percepcja: 30
- Kontakt:
- Ha, no spora, spora. Jednak nie wiadomo, czy podróżowali razem, czy samodzielnie rozpierzchli się na cztery strony świata. Wszystko pozostaje jedną wielką niewiadomą. - pogładził się po rosnącej ciemnej brodzie w zamyśleniu, nadal siedząc na miękkim gruncie. Przedtem się nad tym nie zastanawiał, ale fakt - trudno było przeoczyć tak liczną grupę, nawet z daleka. Chyba, że faktycznie poznikali osobno.
Im dłużej słuchał Yakutiego, tym bardziej uśmiech znikał z jego facjaty. Kiwał flegmatycznie łbem, zawieszając granatowe tęczówki na ogołoconym zielsku nieopodal. A więc cała jego gadanina poszła na marne. Żadnych wskazówek, żadnych poszlak, w dodatku, jak się okazało, natrafił na ciemięgę bez znajomości tudzież nie bratającą się ze stadem, które może wiedziałoby coś więcej. Jak na ironię, czarny bronił i wspierał kogoś, z kim nie miał nic wspólnego. Robił to z przymusu? Mniejsza, wolał nie nalegać na zaprowadzenie do kogoś wyżej postawionego, nie wyglądali na zbyt przyjaznych. Zapamiętał znak, jaki lazurowooki nosił na piersi. Będzie starał się ich unikać.
- Jak tak dalej pójdzie, będę musiał pogodzić się ze stratą. Ale dziękuję za wyrazy współczucia. - nie miał zamiaru jeszcze rezygnować. Był uparty i zdeterminowany, poza tym jego wędrówka wcale nie trwała tak długo. Miał motywację i dużą siłę woli.
- Fedha to żeńskie imię... prawda? W naszych stronach przedstawiamy się mianem ojca. Ale co kraj, to obyczaj, ciekawie jest dowiedzieć się czegoś nowego. - odgonił ponure myśli zmieniając temat. Pytanie, czy Yakuti go podłapie i powie coś więcej, czy nadal będzie odpowiadał esencjonalnie.
Im dłużej słuchał Yakutiego, tym bardziej uśmiech znikał z jego facjaty. Kiwał flegmatycznie łbem, zawieszając granatowe tęczówki na ogołoconym zielsku nieopodal. A więc cała jego gadanina poszła na marne. Żadnych wskazówek, żadnych poszlak, w dodatku, jak się okazało, natrafił na ciemięgę bez znajomości tudzież nie bratającą się ze stadem, które może wiedziałoby coś więcej. Jak na ironię, czarny bronił i wspierał kogoś, z kim nie miał nic wspólnego. Robił to z przymusu? Mniejsza, wolał nie nalegać na zaprowadzenie do kogoś wyżej postawionego, nie wyglądali na zbyt przyjaznych. Zapamiętał znak, jaki lazurowooki nosił na piersi. Będzie starał się ich unikać.
- Jak tak dalej pójdzie, będę musiał pogodzić się ze stratą. Ale dziękuję za wyrazy współczucia. - nie miał zamiaru jeszcze rezygnować. Był uparty i zdeterminowany, poza tym jego wędrówka wcale nie trwała tak długo. Miał motywację i dużą siłę woli.
- Fedha to żeńskie imię... prawda? W naszych stronach przedstawiamy się mianem ojca. Ale co kraj, to obyczaj, ciekawie jest dowiedzieć się czegoś nowego. - odgonił ponure myśli zmieniając temat. Pytanie, czy Yakuti go podłapie i powie coś więcej, czy nadal będzie odpowiadał esencjonalnie.
- Yakuti
- Posty: 429
- Gatunek: Lew
- Płeć: Samiec
- Data urodzenia: 24 sty 2020
- Zdrowie: 100
- Waleczność: 60
- Zręczność: 60
- Percepcja: 30
- Kontakt:
Można by pomyśleć, że Yakuti był całkiem nieobecny duchem - chociaż ciałem przecież znajdował się tuż obok Ozyrysa. Słuchał w milczeniu jego kolejnych słów, nie odważając się mu przerwać. Nie uczynił tego nawet w momencie, kiedy samiec - jak wnioskował nieco przewrażliwiony czarny lewek - dokuczył mu z powodu tego, iż wspomniał o matce, nie o ojcu. Nie zamierzał jednak prać rodzinnych brudów ani zwierzać się całkiem obcemu osobnikowi z zawiłości, które towarzyszyły jego życiorysowi. Spojrzał nań jedynie poważnie, skinął łbem w pierwszej kolejności, dopiero później odzywając się jakkolwiek:
- Wolę być kojarzony z rodzicielką. Nie wiem, jak inni - wyjaśnił spokojnie. Nie zamierzał wchodzić w jakieś głębsze polemiki dotyczące kultury zachowania czy manier, bo i nigdy nie posiadał kogoś, kogo mógłby postrzegać jako wzór czy nauczyciela w tej dziedzinie. W zasadzie... Poza Nuzirą, której nauki nieszczególnie przemawiały do jego serduszka, nikt inny nie udzielał mu żadnych wskazówek. Wcielony do stada wbrew sobie, pozostawiony samemu sobie. Stanowił plastelinę, z której stado chciało ulepić idealnego Szkarłatnego; kogoś, kto nie będzie w stanie myśleć samodzielnie, kto nie będzie w stanie sprzeciwiać się ich woli i wyznaczonym przez nich zasadom. A może... Może przesadzał? Może wcale tak nie było? Może się mylił? Zbyt wiele niejasności, nazbyt wiele niepewności - i nikogo, z kim mógłby się tymi rozterkami podzielić.
- Czasami strata to najlepsze, co może nas spotkać - mruknął jeszcze pod nosem, wzruszywszy niedbale barkami. Mało pocieszające, niemniej sam tak wlaśnie uważał. Gdyby zamiast ojca stracił matkę, prawdopodobnie nie musiałby każdego dnia budzić się z tą cholernie przytłaczającą niechęcią do wszystkiego. Nie musiałby każdego dnia walczyć z samym sobą i udawać kogoś, kim wcale nie był, byleby ocalić tyłek rodzicielki. Mógł ją olać tak samo, jak ona olewała i jego - jednak nie potrafił, wciąż tkwiła w nim cząstka dobra, której nie stłamsili Szkarłatni.
- Wolę być kojarzony z rodzicielką. Nie wiem, jak inni - wyjaśnił spokojnie. Nie zamierzał wchodzić w jakieś głębsze polemiki dotyczące kultury zachowania czy manier, bo i nigdy nie posiadał kogoś, kogo mógłby postrzegać jako wzór czy nauczyciela w tej dziedzinie. W zasadzie... Poza Nuzirą, której nauki nieszczególnie przemawiały do jego serduszka, nikt inny nie udzielał mu żadnych wskazówek. Wcielony do stada wbrew sobie, pozostawiony samemu sobie. Stanowił plastelinę, z której stado chciało ulepić idealnego Szkarłatnego; kogoś, kto nie będzie w stanie myśleć samodzielnie, kto nie będzie w stanie sprzeciwiać się ich woli i wyznaczonym przez nich zasadom. A może... Może przesadzał? Może wcale tak nie było? Może się mylił? Zbyt wiele niejasności, nazbyt wiele niepewności - i nikogo, z kim mógłby się tymi rozterkami podzielić.
- Czasami strata to najlepsze, co może nas spotkać - mruknął jeszcze pod nosem, wzruszywszy niedbale barkami. Mało pocieszające, niemniej sam tak wlaśnie uważał. Gdyby zamiast ojca stracił matkę, prawdopodobnie nie musiałby każdego dnia budzić się z tą cholernie przytłaczającą niechęcią do wszystkiego. Nie musiałby każdego dnia walczyć z samym sobą i udawać kogoś, kim wcale nie był, byleby ocalić tyłek rodzicielki. Mógł ją olać tak samo, jak ona olewała i jego - jednak nie potrafił, wciąż tkwiła w nim cząstka dobra, której nie stłamsili Szkarłatni.

CAN YOU FEEL THE LOVE TONIGHT
► Pokaż Spoiler
-
Ozyrys
- Posty: 194
- Gatunek: Panthera leo
- Płeć: Samiec
- Data urodzenia: 23 gru 2019
- Zdrowie: 100
- Waleczność: 55
- Zręczność: 65
- Percepcja: 30
- Kontakt:
- Rozumiem. - mogło to zabrzmieć płytko, ale takim nie było. Słowo to było przesączone empatią, wyrozumiałością. Yakuti nie musiał mówić nic więcej, Ozyrys w głowie już wyrobił sobie obraz ojca rozmówcy. Niezbyt przychylny obraz. Zdanie, że woli być kojarzony z matką, dostatecznie mówiło o tym, jakim lwem był, albo jest nadal. Chyba, że z dwojga rodzicieli, bez inwektyw, wolał matkę, tak po prostu. Czasem przecież nie potrafimy określić powodów swych działań.
- Nie użyłbym słowa najlepsze, prędzej kształcące, dające do myślenia. - ciężko było segregować stratę w tej samej szufladce, co przyjemnostki. Sądził, że robili tak tylko ci z pewnymi odchyłami, społecznie uznawanymi za nienormalne.
Im dłużej przyglądał się czarnemu, tym mniej wyglądał na pustego mięśniaka, a zwykłego, zagubionego dzieciaka, któremu brakowało luźnych pogawędek, ciepła, życzliwości. Skarcił się w myślach i przygryzł dolną wargę. Nie powinien był go oceniać z góry. Kto inny sklasyfikowałby Szkarłatnego jako gbura i mruka, ale brązowy wiedział, że to otoczka. I to w dodatku bardzo cienka. Z wewnątrz spozierało rozgoryczenie, a z oczu o ciemnych białkach, tak nienaturalnych, tak osobliwych, dało się wyczytać smutek, czy nawet żal. Było to dla niego nie tyle jak dziwne, co niespotykane, że ktoś tak młody mógł być tak przygnębiony. Już on, tracąc siedmioro lwów z familii, był mniej osowiały. Nagle coś mu zaświtało. Jego ostatnie zdanie o stracie. Czyżby świadomie - lub i nie - próbował mu coś przekazać?
- Widzę, że i ciebie coś trapi. Chciałbyś o tym opowiedzieć? Mówią, że złe myśli i zwątpienie zaśmiecają umysł, a pozbycie się ich przynosi ukojenie. - powiedział zachęcająco, po czym wyprostował się i przeciął ogonem powietrze.
- Nie użyłbym słowa najlepsze, prędzej kształcące, dające do myślenia. - ciężko było segregować stratę w tej samej szufladce, co przyjemnostki. Sądził, że robili tak tylko ci z pewnymi odchyłami, społecznie uznawanymi za nienormalne.
Im dłużej przyglądał się czarnemu, tym mniej wyglądał na pustego mięśniaka, a zwykłego, zagubionego dzieciaka, któremu brakowało luźnych pogawędek, ciepła, życzliwości. Skarcił się w myślach i przygryzł dolną wargę. Nie powinien był go oceniać z góry. Kto inny sklasyfikowałby Szkarłatnego jako gbura i mruka, ale brązowy wiedział, że to otoczka. I to w dodatku bardzo cienka. Z wewnątrz spozierało rozgoryczenie, a z oczu o ciemnych białkach, tak nienaturalnych, tak osobliwych, dało się wyczytać smutek, czy nawet żal. Było to dla niego nie tyle jak dziwne, co niespotykane, że ktoś tak młody mógł być tak przygnębiony. Już on, tracąc siedmioro lwów z familii, był mniej osowiały. Nagle coś mu zaświtało. Jego ostatnie zdanie o stracie. Czyżby świadomie - lub i nie - próbował mu coś przekazać?
- Widzę, że i ciebie coś trapi. Chciałbyś o tym opowiedzieć? Mówią, że złe myśli i zwątpienie zaśmiecają umysł, a pozbycie się ich przynosi ukojenie. - powiedział zachęcająco, po czym wyprostował się i przeciął ogonem powietrze.
Kto jest online
Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 1 gość
















