► Pokaż Spoiler
Nie spodziewała się jednak, że wpadnie na swojego nowego pacjenta. Początkowo go nie zauważyła. Dopiero po chwili dostrzegła ruch pośród traw, a kiedy odwróciła głowę w tamtym kierunku i uważniej się przyjrzała - dostrzegła tarzającego się po ziemi lwa. Wydało jej się to odrobinę dziwne, ale wiecie - każdy ma jakieś swoje odchyły od normy. W przypadku Shantee był to altruizm. Podeszła bliżej, a wtedy lew spojrzał na nią błagalnie i wyjaśnił swój problem. Nie trzeba jej było więcej! Pospiesznie sięgnęła do torby, by najpierw zrobić szybki remanent posiadanych dóbr. Wyjęła i ułożyła obok siebie uncję kocanki, bulbine oraz aloes, wszystko po jednej porcji.
- Jestem medykiem, chętnie ci pomogę - wyjaśniła w międzyczasie, bo naprawdę brakowało jej już tylko paniki samca i przekonania, że spotkana losowa lwica zamierza się nad nim dodatkowo poznęcać czy go otruć. Spojrzała na niego i delikatnie się uśmiechnęła. Wskazując pazurem kolejno na opisywane zioła, wyjaśniała: - Pierwszym etapem leczenia będzie kocanka, którą wsmaruję ci w sierść. Owady jej nie lubią, ba, uciekają przed nią. Mam nadzieję, że i u ciebie odniesie to sukces.A to aloes. Sok z jego liści dobrze się sprawdza przy ranach, zamierzam więc przygotować maść, którą obłożę twoje rany by uśmierzyć ból, złagodzić cierpienie i przy okazji odkazić rany na wypadek, gdyby okazało się, że zabrudziłeś je ty lub pasożyty. Dodam też roztartych liści bulbine, celem złagodzenia swędzenia i "dodatkowego wsparcia".
Lew próbował się przyglądać dobrom medyczki, jednak swędzenie i ból były zbyt rozpraszające. Co jakiś czas próbował nawet wygryźć pasożyty - chociaż w efekcie pchły miały się nieźle, a on fundował sobie kolejne placki łysej skóry.
- Rób co trzeba, gorzej już chyba nie może być - jęknął, po czym znów zaczął się tarzać i drapać.
Shanteeroth złapała zatem kilka dużych liści. Ułożyła zioła na kamieniach i zaczęła rozgniatać je drugim kamieniem na papkę. W ten sposób połączyła bulbine z aloesem. Zaraz potem zmiażdżyła na proszek kocankę, by powstały proszek wmasować w sierść nieszczęśnika. Starała się "oproszkować" go całego. Miała nadzieję, że robaki nie uciekną od niego i nie przejdą na nią, bo miała jeszcze tylko jedną kocankę a nie lubiła marnować ziół na siebie (zwłaszcza tych ostatnich). Potem wróciła do maści, a gdy ta nabrała odpowiedniej konsystencji, podeszła do samca. Wyjaśniła, że teraz zrobi mu okłady z maści. Kiedy lew wyraził zgodę, przygotowanym lekiem wysmarowała podrażnione miejsca.
Pozostałość po maści zapakowała w liście.
- Proszę. Nie zostało jej za wiele, ale na pewno ci się przyda. Spróbuj proszę co jakiś czas nanosić maść na obolałe i podrażnione miejsca. Mam nadzieję, że szybko do siebie dojdziesz - posłała mu ciepły uśmiech. - Możesz owinąć ranne miejsca liśćmi, by maść dłużej się na nich utrzymywała. Ale nie przesadzaj, bo skóra musi też oddychać!
Czy jej leczenie przyniosło skutek? @Mistrz Gry
Użyte zioła (odjęte już z ekwipunku):
- kocanka x1
- bulbine x1
- aloes x1

















