x
Newsy
  • 07.04.2024
  • Nowa porcja questów czeka na śmiałków! -> Questy
  • 06.04.2024
  • Aktualizacja kwietniowa weszła w życie! Więcej szczegółów pod linkiem-> Aktualizacja kwietniowa
  • 07.03.2024
  • Wszystkie Panie zapraszamy do wzięcia udziału w Loterii z Okazji Dnia Kobiet! -> Loteria z okazji Dnia Kobiet
  • 04.02.2024
  • Postacią Miesiąca został Tauro
  • 31.01.2024
  • Dzienniki umiejętności zostały sprawdzone
Fabuła
  • Aktualności fabularne
  • > Świeża porcja nowości z Lwiej Krainy
  • Przewrót na Lwiej Ziemi
  • > Khalie przejęła władzę na Lwiej Ziemi po wypędzeniu dotychczasowych władców.
  • Gniew Przodków
  • > Po krainie przetoczyły się nieszczęścia i choroby. Mówi się, że to Przodkowie postanowili uprzykrzyć życie żyjącym, ale kto wie czy starzy szamani mają rację. Może po prostu przebywanie w niebezpiecznych terenach ma swoje konsekwencje.
  • Epidemia w dżungli
  • > Chodzą słuchy, że choroba w Dżungli przybiera na sile. Napotyka się tam wielu chorych, którzy wykazują agresję wobec nieznajomych.
  • Szkarłatne Grzywy
  • > Ragir odnowił dawne stado. Szkarłatni powrócili na zajmowane niegdyś ziemie.
Suwak
Lwia Skała
Wodopój Las Kanion Termitiery Jezioro ZZ Wulkan Góry LS Jaskinie Kilimandżaro Upendi Drzewo życia Wielki Wodospad Zakątek Przodków Oaza Ruiny Pustynia Ciernisko Cmentarz Pole bitwy Zarośla Bagno Słone jezioro Gejzery Góry ZZ Wielka woda Jezioro szmaragdowe Jezioro flamingów Kaskada Grobowiec Rzeka Wąwóz Dżungla Pustkowia Równina Rzeka 2 Sawanna 2 Rzeka 3 Las namorzynowy Dolina wichrów Nadrzecze Dolina LS Drzewo życia Sawanna LZ Skała Wolności Wschodnia Oaza Wydmy Las MB Jezioro MB Wybrzeże

Czarna znajda [Mane, Deviant]

Awatar użytkownika
Mane
Posty: 865
Gatunek: Lew
Płeć: Samiec
Data urodzenia: 01 mar 2014
Zdrowie: 81
Waleczność: 60
Zręczność: 50
Percepcja: 40
Kontakt:

Czarna znajda [Mane, Deviant]

#1

Post autor: Mane » 18 cze 2019, 21:51

Miejsce: kraina pochodzenia Manea
Czas: kilkanaście miesięcy temu (?)

„W końcu. W końcu po wielu intrygach, zakulisowych działaniach, udało mi się doprowadzić swoje stado na skraj upadku. Było niby najmniejsze z trzech, które zamieszkiwały te tereny, ale było tak samo potrzebne, jak pozostałe dwa. Na tym upierała się równowaga siły. Dopóki jedno stado nie było silniejsze, niż pozostałe dwa, nie dochodziło do wojny. Bo co z tego, że któreś było najsilniejsze, skoro pozostałe dwa mogły się zjednoczyć i ją pokonać? Równowaga była więc niesamowicie ważna. Co prawda delikatnie nią zachwiałem doprowadzając do tego, że najsilniejszy lew, nasz były dowódca zginął… ale właśnie tego potrzebowałem. Chaosu. I dwóch stronnictw w stadzie, które zaczęły toczyć walkę o władzę w nim, nawzajem oskarżając się o uśmiercenie byłego dowódcy. I gdy już było prawie pewne, że dojdzie do rozłamu… zaproponowano władzę mi. Oczywiście pomogłem w takim wyborze, tak jednemu stronnictwu jak i drugiemu subtelnie sugerując siebie. I obie grupy, każda przekonana że to ich pomysł, w końcu zdecydowały się oddać mi przywództwo. Na co oczywiście się zgodziłem. Przejmując władzę. Tak, jak tego oczekiwałem. I rozpocząłem powolny proces odbudowy potęgi swojego stada, by mogło nawiązać jakąkolwiek rywalizacje z pozostałymi dwoma. Bo nie zależało mi na władzy nad najmniejszym stadem. Chciałem rządzić całą krainą!”

Kilkanaście tygodni po zostaniu przywódcą, wybrałem się na przechadzkę po terenach pustynnych, będących na granicy terenów mojego stada. W końcu od przeciwnej strony graniczyłem z dwoma większymi stadami, które mi zagrażały, a które nie atakowały mnie tylko dlatego, że dobrze wiedziały, że zaatakowanie mnie sprowokowałoby atak drugiego stada na agresora, by utrzymać mityczną równowagę siły. A od tej strony… właśnie nie było nic ciekawego. Pustynia – długa, gorąca niegościnna pustynia. I co jakiś czas mniej urodzajne tereny, jakieś niewielkie laski może pojedyncze, nic ciekawego jak sądziłem – bo jakoś nikomu nie chciało się ich badać. Po co, skoro należało się skupiać na rywalizacji z pozostałymi grupami? Więc głębiej się nie zapuszczałem, ale tak po prostu, bez większego celu, lubiłem sobie chodzić samą granicą. Piasek przesypujący mi się przez palce, pomiędzy pazurami, jego rytmiczny szum – wszystko skłaniało do przemyśleń. A ja wędrowałem łapa za lapą, bez większego celu, po prostu rozmyślając.


@Deviant

Awatar użytkownika
Deviant
Posty: 15
Gatunek: Lampart plamisty
Płeć: Samiec
Data urodzenia: 10 sie 2015
Waleczność: 60
Zręczność: 40
Percepcja: 40
Kontakt:

#2

Post autor: Deviant » 19 cze 2019, 8:00

Uciekał, odchodził, oddalał się od swojej rodziny, stada i od tego co znał. Nie chciał, by ktoś z rodziny wiedział do uczynił. Nie chciał, by ktoś go znalazł. On po prostu chciał zostawić ten rozdział swojej historii za sobą. Jeszcze pamiętał ryk bólu swojego brata i jego spojrzenie gdy okazało się, że walczy z Deviantem. Ale nie to było najgorsze. Czarny Lampart widział potępienie i niechęć do jego osoby. Dlatego też odszedł. Nie pasował tam gdzie był. Wolał znaleźć gdzieś indziej bezpieczną dla siebie przystań. Dev nie zauważył nawet jak tereny, na których przebywał zmieniły się w niegościnną pustynię, ale teraz było mu wszystko jedno. Wolał zginąć na tym wypalonym słońcem, rozległym piachu niż dać się rozszarpać pazurami swojego ojca i pobratymców. Lecz tak naprawdę uciekinier nie chciał umierać. On pragnął żyć i znaleźć miejsce dla siebie i swoich instynktów. Dlatego też brnął przez piach. Nie pamiętał już od ilu dni nie jadł i od ilu dni nie miał wody w pysku. On po prostu szedł jak jakaś maszyna, które w swym uporze pragnie osiągnąć wytyczony jej cel. Owszem polował na jakieś jaszczurki czy szarańczaki ale to nie zaspokajało jego głodu. Widział też miraże oaz pełnych zwierzyny i wody lecz gdy tam dobiegał okazywało się, że jest tam tylko piach. Dni mijały, a sierść Devianta pokrywała się coraz wyraźniejszym kurzem i piachem. Jednak Lampart dalej brnął w nieznane.
Mijały dni, godziny, minuty, a lampart nie mógł wydostać się z palącej słońcem pułapki. Jego łapy niosły go w dal już chyba tylko siłą woli. Potykał się coraz częściej. Zwieszony pysk i wywieszony język mówił wszystko. Był głodny, spragniony i zmęczony, ale dalej nie chciał dać się pokonać. To nie leżało w jego naturze. Jednak natura, głód i pragnienie wreszcie zrobiły swoje. Dzień miał się ku końcowi. Deviant, po kolejnym nieudanym polowaniu padł po prostu na piach. Nie miał siły iść dalej. Jednak w tym właśnie momencie zamajaczyła przed nim kolejna fatamorgana przedstawiająca stado gazeli. Lampart nie pomny na ostatnie doświadczenia zerwał się na łapy i… gdy chciał ruszyć biegiem w stronę mirażu, po prostu przewrócił się na bok. Stracił przytomność. Teraz czekał tylko na śmierć.

@Manu

Awatar użytkownika
Mane
Posty: 865
Gatunek: Lew
Płeć: Samiec
Data urodzenia: 01 mar 2014
Zdrowie: 81
Waleczność: 60
Zręczność: 50
Percepcja: 40
Kontakt:

#3

Post autor: Mane » 19 cze 2019, 18:32

Wolnym, niespiesznym krokiem przechadzałem się po pustyni, rozmyślając nad kolejnymi poczynaniami, które mogłem zrealizować. Prowadzenie stada nie było proste i każdego dnia przekonywałem się o tym na nowo – zwłaszcza, że będąc przywódcą najmniejszej z grup nie można było pozwalając sobie na błędy, trzeba było zachować ostrożność i bardzo delikatnie ustalać politykę tak wewnętrzną, jak i zewnętrzną dyplomację. Tak, musiałem więcej planować. Lubiłem taką wędrówkę przez pustynie, gdzie moje myśli zaczynały bez większego ładu błądzić, przeskakiwać z tematu na temat, skupiać się na losowych zagadnieniach. Właśnie przy takich okazjach zdarzało mi się zauważać rzeczy, które wcześniej przegapiłem. W takich momentach wpadałem na najlepsze pomysły. Rozmyślałem… po prostu rozmyślałem, idąc łapa za łapą, gdy nagle z zamyślenia wybił mnie… jakiś dziwny zapach. Momentalnie zatrzymałem się, podniosłem łeb w górę i zaciągnąłem się powietrzem. Co mnie tak zaintrygowało? Zrobiłem kolejne kilkanaście kroków i dojrzałem jakieś świeże ślady. Ruszyłem więc nimi, zachowując ostrożność, podświadomie spodziewając się jakiejś pułapki… ale zamiast zasadzki, za wysoką wydmą dojrzałem… coś czarnego? Zmrużyłem oczy i przekrzywiłem łeb to w jedną, to w drugą stronę, próbując domyśleć się, z czym mam do czynienia, a następnie zacząłem ku temu czemuś zmierzać. To był… kotowaty. Jakiś kotowaty. Ale… ale jaki? U nas występowały i inne gatunki, poza lwami… ale właśnie nie były czarne, przynajmniej w naszej okolicy. Więc co to ku*wa było? Nie miałem pojęcia. Czy możliwe… ze to było jakieś chore? I stąd się brał kolor? Stan mógł na to wskazywać. No ale nie spotkałem się z chorobą, która całkiem zmieniała wygląd… chociaż oczywiście nie byłem jakimś znachorem czy innym uzdrowicielem. Ale… ale jeśliby w okolicy była śmiertelna choroba, zmieniająca kolor na czarny… no to bym na pewno o tym słyszał. Więc kolor raczej nie był efektem choroby. Ale czy to coś mogło być chore? Być może tak, ale chyba mimo wszystko bardziej było prawdopodobne, że stan był efektem odwodnienia i wyczerpania. Wszedłem na szczyt wydmy i rozejrzałem się – tak, ślady prowadziły z pustyni, więc nieznajomy na pewno przebył daleką drogę. Co robić? Zabić go? Oczywiście dobrze wiedziałem, że pomaganie innym to strata czasu… należało pomagać tylko wtedy, gdy samemu można było na tym zyskać. Czy ja w tym wypadku mogłem? Taki czarny kociak… mógł być ciekawym więźniem. Taką interesującą zabawką. No i mógł mieć jakieś informację. Więc… w sumie dobrze byłoby, jakby przeżył. Gdyby zginął? Jakoś nie byłoby mi przykro, ale chyba mimo wszystko wolałem, by przetrwał. Ponownie się więc do niego zbliżyłem, jakoś chwyciłem go pyskiem za kark, co trudne nie było – miał wagę z dwa razy mniejszą ode mnie? Chyba jakoś tak. I zacząłem go nieść, jakoś częściowo ciągnąć w stronę najbliższej oazy. Dla kogoś obcego była raczej bardzo ciężka do znalezienia ale dla mnie? Jak się spędziło tutaj trochę czasu, potrafiło się rozpoznać pojedyncze skały, charakterystyczne wydmy i wiedziało, na co należy zwracać uwagę, to dało się takie oazy znajdować. Próbowałem nieznajomego podciągnąć na brzeg oczka wodnego i uderzyłem kilka razy łapą o wodę, próbując go ochlapać.
- Wszystko ok? Żyjesz? – spytałem neutralnym głosem. Raczej ciężko było w nim znaleźć troskę – Napij się – poleciłem mu, zachowując ostrożność. Jakby próbował się rzucić do ucieczki, to starałbym się go chwycić zębami za kark i jakoś przycisnąć do ziemi. Nie chciałem by pod wpływem szoku uciekł. Nawet nie dlatego, że by mógł gdzieś na pustyni umrzeć… ale skoro już się namęczyłem i go przeniosłem, to chciałem coś na tym zyskać.

Awatar użytkownika
Deviant
Posty: 15
Gatunek: Lampart plamisty
Płeć: Samiec
Data urodzenia: 10 sie 2015
Waleczność: 60
Zręczność: 40
Percepcja: 40
Kontakt:

#4

Post autor: Deviant » 19 cze 2019, 19:33

Deviant powoli odpływał do krainy gdzie nie byłoby głodu czy też braku wody. Pustynia przejmowała bardzo pomału kontrolę nad jego myślami, ciałem i nosem. Tak, piach… Sypki, nieprzyjemny, włażący wszędzie gdzie się tylko dało, oblepiający czarne futro lamparta, był już obecny nie tylko fizycznie w i na jego ciele ale też w umyśle. Uciekinier starał się jakoś jeszcze się nie poddawać. Miał jeszcze cień nadziei, że ktoś mu jednak pomoże lub ktoś go znajdzie. Jednakże z każdą minutą, sekundą, każdym ziarenkiem piachu, które obsypywało pomału Devianta kotowaty tracił całą nadzieję. Już nawet w myślach zaczął się żegnać z rodziną, choć lampart nie lubił ich podejścia do życia, to jednak byli jedynymi bliskimi jakich znał. Owszem zdradził ich. Podniósł łapę na swojego jednak co miał wówczas zrobić. Nie wiedział, że ktoś idzie za nim. Poza tym ćwiczył swoje umiejętności więc co było w tym złego. Oczywiście nie widział reakcji swoich rodziców czy też nie słyszał opowieści swojego brata i co najważniejsze nie miał zielonego pojęcia o tym, że z jego rodzinnych terenów podąża za nim pościg. Ok, spodziewał się gniewu ojca i matki ale nie miał zamiaru im się tłumaczyć. O co to, to nie. Deviant był na to zbyt dumny, jednak nie przewidział jednego. Miałkiego piekła, na którym się znalazł, a po którym nie umiał się poruszać. Pustynia odcisnęła na nim swoje piętno i tak miało zostać już do końca.
Gdy poczuł czyjeś zęby na swoim karku był pewny, że to jakaś hiena próbuje się dobrać do mięśni. Owszem czuł ból lecz gdy poczuł ciągnięcie mocno się zdziwił. Oczywiście widywał hieny na równinach jednak nigdy nie widział, by ciągnęły gdzieś padlinę. Jednak choć chciał nie miał nawet siły by otworzyć zapiaszczone oczy. Dał się wlec jak worek kości, co było dla dumnego i walecznego Devianta sporym dyskomfortem jednak o dziwo taki sposób podróżowania sprawiał, że zmęczone mięsnie i ciało lamparta odpoczywało, a ból sprawiał, że adrenalina, powoli wpływała do jego żył. Nagle poczuł, że ten ktoś czy też coś, co go ciągnęło położyło go ponownie na ziemi i… Nie mógł uwierzyć zaczęło chlapać nie wszędobylskim piachem tylko wodą. Chłodną, czystą i wolną od drobin otaczającej go pustyni. Na początku zanim jeszcze otworzył oczy zlizał ze swojego pyska kilka kropli chłodnego płynu. Każdy łyk aż palił w przełyku jednak o dziwo jednak krople życiodajnego płynu dodawały mu sił.
- Żyję… A przynajmniej tak mi się wydaje. – odpowiedział w swoim stylu nieznajomemu, gdyż nie przypominał sobie takiego głosy, który do niego nagle przemówił. Owszem słyszał, że na całym kontynencie żyją rożne stada, które nie zawsze są przyjazne, ale właśnie to było priorytetem Devianta znaleźć swoją nową rodzinę. Dopiero gdy udzielił informacji otworzył oczy i kilkakrotnie nimi zamrugał, by uzyskać ostrość widzenia. Jednak już sama sylwetka zwierzaka stojącego nad nim mu się nie podobała. A słysząc polecenie z jego gardzieli wydobył się ciche ale jednak prychnięcie. Lecz pragnienie było silniejsze od wszystkiego. Gdy już udało mu się wstać na łapy zanurzył pysk w niewielkim oczku wodnym i napił się, by choć trochę sobie ulżyć w pragnieniu.
- Grzeczny to ty nie jesteś. I czego do diabła ode mnie chcesz? – odezwał się po zaspokojeniu swojego pragnienia. Niestety po tych niezbyt miłych słowach można było zauważyć, że postawa kotowatego się zmienia. Końcówka czarnego ogona zaczęła się nerwowo poruszać, a mięśnie uwidocznione pod skórą zaczęły się napinać w taki sposób, który mógł wskazywać na to, że Deviant planuje zaatakować swojego „wątpliwego wybawcę”. Poza tym u tego lamparta ucieczka nigdy nie wchodziła w grę. On stawiał na walkę i zawsze w ten sposób starał się rozwiązywać swoje problemy.

Awatar użytkownika
Mane
Posty: 865
Gatunek: Lew
Płeć: Samiec
Data urodzenia: 01 mar 2014
Zdrowie: 81
Waleczność: 60
Zręczność: 50
Percepcja: 40
Kontakt:

#5

Post autor: Mane » 19 cze 2019, 20:02

Umieranie… jak to było umierać? Być może moja czarna znajda miała okazję to teraz poczuć. Ja… ja nie tak dawno również byłem blisko śmierci, jak więzień Thanatos się uwolnił i mało mnie nie zabił. Cóż, zdarza się. Ryzyko zawodowe wywiązywania się z obowiązków? Nikt mi nie mówił, że prowadzenie stada jest czymś bezpiecznym – wręcz przeciwnie, dobrze wiedziałem, że takie nie jest – chociażby poprzez doprowadzenie do śmierci poprzedniego władcy, by przejąć po nim władzę, dobrze wiedziałem, że śmierć jest czymś, co się rządzącym zdarza. Jak mówił lew kardynał Richelleu, Boże chroń nasz od przyjaciół, bo z wrogami jeszcze można sobie poradzić. W każdym razie ja na granicy śmierci miałem okazję niedawno być… ale to wcale nie znaczyło, że czułem jakąkolwiek więź czy współczucie dla czarnej znajdy. Po prostu wziąłem go za kark i zacząłem nieść w stronę najbliższej oazy. Mechanicznie, nie przejmując się samym zainteresowanym. Jakbym przenosił kamień to pewnie bym to robił tak samo delikatnie. I gdy dotarłem na oazę schyliłem się, przed otwarciem szczęk? Oczywiście, że nie. W końcu upadek z wysokości lwiego pyska w piasek nie jest śmiertelny. Przyjemny i owszem, nie był, ale groźny dla życia również nie. Chyba nikt się na pustyni nie spodziewał wygodnego transportu? Chlapnąłem kilka razy wodą, próbując go dobudzić i odetchnąłem z ulgą gdy otworzył oczy i coś powiedział. Chyba bym się wku*wił, jakby po tym wszystkim mi umarł!
- Tak, tak, żyjesz – odpowiedziałem z irytacją, bo chyba czarny gadał trochę bez sensu. Słonko go za mocno przygrzało czy był jakiś pie*dolnięty? Raczej to pierwsze… chociaż to pierwsze nie wykluczało i drugiego. Poleciłem mu więc pić, by nie tracił mojego czasu. Prychnął? Podniosłem wargi, obnażając kły a następnie kłapnąłem sugestywnie pyskiem. Mówił w tym samym języku, co miałem okazję zauważyć po tym jego cichym mruczeniu, więc czego nie rozumiał w zasadzie prostym poleceniu?
- Również grzeczny nie jesteś. Mógłbyś okazać chociaż cień wdzięczności – odpowiedziałem cichym sykiem – I nie jesteś tutaj od zadawania pytań! – dodałem protekcjonalnym tonem, jakbym się zwracał do jakiegoś przygłupiego lwiątka. Oczywiście zmiana w jego nastawieniu, w jego mimice nie uszła mojej uwagi.
- Leżeć! Spokój! Pójdziesz teraz za mną. Jak uciekniesz głodny i wykończony na pustyni nie przeżyjesz dwóch dni… bo trochę wody przedłuży Twoją marną egzystencję najwyżej o tyle! – ryknąłem głośno na niego i jeśli momentalnie nie zaczął się uspokajać, nie zaczął okazywać mi swojego podporządkowania, to w końcu nie wytrzymałem, próbując się na niego rzucić, starając się go chwycić zębami za kark i przycisnąć do ziemi. Jakiś żałosny nielew nie będzie się tak do mnie zwracał!

Awatar użytkownika
Deviant
Posty: 15
Gatunek: Lampart plamisty
Płeć: Samiec
Data urodzenia: 10 sie 2015
Waleczność: 60
Zręczność: 40
Percepcja: 40
Kontakt:

#6

Post autor: Deviant » 19 cze 2019, 20:59

Tak się składało, że Deviant o śmierci wiedział dość sporo. W końcu przed swoją ucieczką zabił wiele niewinnych ofiar więc napatrzył się na agonię i cierpienie innych. Jednak sam nie był tak blisko zagłady. Nawet jeśli walczył z silniejszymi osobnikami od siebie to zawsze znajdywał jakiś sposób, by albo uciec, albo pokonać swojego przeciwnika. Niestety nigdy nie był zmuszony zmierzyć się z blaskami, cieniami i trudami życia na pustyni. W końcu czemu miałby to robić skoro mieszkał na trawiastych równinach gdzie pożywienia było pod dostatkiem, a pod nielicznymi co prawda drzewami można było znaleźć odrobinę cienia. Więc gdy odszedł od znanych sobie terenów nie spodziewał się, że łapy poprowadzą go na to niegościnne i dziwne miejsce. Teraz też niby był bezpieczniejszy ale jednak nie wiedział, czy w towarzystwie tego lwa nie będzie musiał się bronić. Ok, uratował go i zataszczył do oazy ale nie było to w żadnym razie przyjemne czy też miłe. O co to, to nie. Niech sobie jego „szemrany wybawca” nie myśli, że usłyszy od Devianta słowa podziękowania. Owszem gdyby zachowywał się milej, a nie od razu rozkazywał może czarny byłby w stanie mu podziękować ale w tym przypadku… Niech ten lew nie będzie śmieszny. W sumie to nieznajomy miał szczęście, że lampart nie potrafił czytać w myślach i był dość mocno osłabiony, gdyż uważanie go za niespełna rozumu mogłoby się skończyć natychmiastowym atakiem tak samo podstępnym i niespodziewanym jak atak grzechotnika czy też kobry. Tak, to Deviant potrafił dobrze. Walczyć, a jeśli będzie musiał zawalczy o własną wolność i życie.
- Super, żyję… – powiedział z przekąsem, a w myślach dokończył… ciekawe jak długo mi na to pozwolisz pożeraczu padliny. To właśnie pomyślał sobie lampart patrząc na swojego powiedzmy wybawcę, lecz jak już było wcześniej wspomniane nie zamierzał się uspokoić ani też dać się w jakiś sposób stłamsić czy też co gorsza wytresować. O nie, takie postępowanie z Deviantem nie wchodziło w grę. Po kolejnej wypowiedzi lwa, czarny o mało nie zadławił się śliną. No proszę ten wielki pan myśli, że ma monopol na zadawanie pytań. Dobre sobie… No normalnie boki zrywać. wypowiedział w swoich myślach Dev. – A kto ci dał do tego prawo? – zapytał zżymając się z tonu nieznajomego. Ok może i powinien spuścić z tonu ale uciekinier nie zamierzał tego zrobić. To według niego była porażka, a ton głosu nieznajomego osobnika przypominał mu upominanie go przez ojca gdy jeszcze był członkiem stada.
- Chyba coś ci się popierdoliło… Nie jestem żadnym uległym, wystraszonym kociakiem. Jestem dorosłym i silnym drapieżnikiem. A co do wody to sam mi ją udostępniłeś, a ofiarę… Hmmmmm, pomyślmy. Mam przed sobą. – rzekł szykując się do skoku na lwa. Co z tego, że był od niego większy i na pewno miał o wiele więcej sił, ale Deviant nie zamierzał poddać się bez walki. Obserwował już od początku poruszanie się swojego „szemranego wybawiciela” i gdy tamten próbował trafić go zębiskami w kark lampart wykonał szybki zwrot w bok i tam czekał na okazję do ataku. Owszem zareagował ale te kilka łyków wody bez pożywienia nie dało mu za wiele siły, wyrzut adrenaliny też nie na wiele się zdał więc po wykonanym miał nadzieję udanym odskoku i uniknięciu lwich zębisk stał chwilę w jednym miejscu dysząc ciężko. To mu pokazało jak bardzo wyczerpała go wędrówka po pustyni.

Awatar użytkownika
Mane
Posty: 865
Gatunek: Lew
Płeć: Samiec
Data urodzenia: 01 mar 2014
Zdrowie: 81
Waleczność: 60
Zręczność: 50
Percepcja: 40
Kontakt:

#7

Post autor: Mane » 19 cze 2019, 21:31

Ja w zabiciu kogoś nie widziałem niczego ciekawego. Ot, zwykły proces fizjologiczny, w sumie niewiele różniący się od jedzenia, picia, wydalania czy zabawiania się z lwicą lub lwem. Fizyczne zabicie kogoś mnie nie bawiło… ale już skazanie kogoś na śmierć… mi się podobało, niezależnie kto później miał wykonać wyrok. Bo świadczyło o władzy, jaką nad kimś miałem. A najbardziej mi się podobała pierwsza zbrodnia, której dokonałem, gdy doprowadziłem do śmierci poprzedniego władcę. Dlaczego ona mnie tak bardzo bawiła? Bo nikt o niej nie wiedział, bo uszła mi bezkarnie, bo dała mi pełnię władzy w moim małym stadzie. Czy właśnie czynienie zła, czynienie okrucieństwa, dopuszczanie się niegodziwości, poczucie bezkarności nie są rzeczami, które dają ogromne satysfakcję? Czy świadomość pełni władzy, rządzenia kimś, zdominowania go, pełnego panowania nad kimś… nie jest czymś tak wspaniałym, że niemalże upajającym i podniecającym? Nigdy, absolutnie nigdy nie odczuwałem wyrzutów sumienia – bo nigdy nie traktowałem innych jak równych sobie. Kiedyś były lwy, którym musiałem być posłuszny… ale gdy przejąłem władzę to się to zmieniło. A teraz mogłem się skupić na tym, by tej władzy mieć więcej! Ale czym jest władza nad nawet dużą grupą lwów? Czasami najwięcej satysfakcji dawała władza… nad własnym, konkretnym osobnikiem. Więc uratowana czarna znajda… stawała się niejako moja. Podobał mi się pomysł… posiadania kogoś takiego.
- Żyjesz? To naprawdę… duże osiągnięcie dla tak… małego kotowatego – odpowiedziałem, złośliwie się do niego uśmiechając. Byłem stosunkowo niedużym lwem, ale nigdy nie miałem z tego powodu kompleksów. Jednak… podobało mi się, że czarnuch był jeszcze mniejszy ode mnie. I oczywiście nie omieszkałem mu tego wypomnieć. Słysząc jego kolejne słowa… aż zaniemówiłem. No dawno nikt tak się do mnie wrednie nie zwracał!
- To mój teren! Generalnie lwi! Jakiś przerośnięty kret, czy czym tam w ogóle jesteś, nie będziesz mnie pouczał! – ryknąłem lodowatym tonem, dając mu chyba wystarczająco jasno znać, że takie zachowanie nie będzie w żadnym stopniu tolerowane. I aż się zatrząsnąłem ze złości, słysząc jego kolejne słowa.
- Powinieneś! Powinieneś być uległym, wystraszonym kociakiem! Żyjesz… ale to się szybko może zmienić, jak się przekonasz… na ile to jesteś silnym drapieżnikiem! – ryknąłem wściekle, rzucając się na niego. Byłem zapalczywy, impulsywny, zawsze reagowałem agresywnie, więc mój atak był szybki… ale i tak na nic się nie zdał, bo mniejszy, znacznie lżejszy kotowaty z łatwością odskoczył w bok. Zaśmiałem się widząc, jak ciężko dyszy. Mógł udawać? Teoretycznie tak, ale skoro jeszcze przed chwilą był ledwie żywy, to naprawdę musiał był mocno wykończony.
- Leż lepiej, jak nie chcesz być pokiereszowany! – zagroziłem i ponowiłem atak, próbując ponownie do niego doskoczyć, jakoś od boku, starając się chwycić wyczerpanego czarnego i poddusić przez moment, dociskając do ziemi, dążąc do pozbawienia go przytomności. Bo jakby był nieprzytomny, to chyba łatwiej byłoby go nieść!

Awatar użytkownika
Deviant
Posty: 15
Gatunek: Lampart plamisty
Płeć: Samiec
Data urodzenia: 10 sie 2015
Waleczność: 60
Zręczność: 40
Percepcja: 40
Kontakt:

#8

Post autor: Deviant » 21 cze 2019, 19:57

Deviant natomiast ze śmierci innego stworzenia, nie ważne czy mu coś zrobiło czy też nie uczynił rytuał. On nie zabijał od razu. Najpierw pozwalał przeciwnikowi zobaczyć siebie, później szedł za nim w niewielkim oddaleniu, by jego ofiara czuła na sobie oddech lamparta. Dopiero w kolejnych godzinach czy też dniach pościgu, gdy już czarny kot czuł, ze ofiara, aż cuchnie strachem przystępował do właściwych łowów. Co mu to dawało, Deviant nie potrafił powiedzieć. Owszem dla niektórych mogłoby to zabrzmieć ka bawienie się jedzeniem ale jednak lampart miał w tym ukryty cel. Chociaż sam nie potrafił jasno określić jaki. Oczywiście gdyby musiał coś wybrać pewnie od razu podałby zapach strachu i spojrzenie w przestraszone ślepia swojej ofiary gdy wreszcie decydował się ją zabić, ale czy było coś jeszcze. Tego nawet sam Deviant nie wiedział. Dlatego więc nie cofnął się przed tym by zaatakować brata. No ale to był tez jedyny raz kiedy odpuścił ofierze i pozwolił jej żyć. Owszem okaleczonej ale jednak mogła nauczyć się z takimi ranami egzystować. Ok, nie był wówczas z siebie dumny ale nie dlatego odszedł. On po prostu po tym zdarzeniu wiedział, że tam nie pasuje. Na szczęście Deviant nie podniósł łapy na władcę, czy też przywódcę stada. No może na największą i najbardziej zrywną gazelę czy gnu już tak ale miał tyle szacunku w sobie, że nigdy nie próbowałby zrzucić z tronu czy też z piedestału władzy swojego ojca.
Cóż w obecnym położeniu obecność tego przemądrzałego i zbyt pewnego siebie lwa działała na lamparta jak płachta na byka. Nie dość, że jego wybawca aż się prosił o kłopoty, to jeszcze swoją postawą dawał Deviantowi znak, że jest od niego lepszy, a czarny kotowaty wcale tak nie uważał.
- Żyję i zawdzięczam to nie tylko tobie, ale właśnie temu mniejszemu rozmiarowi jak chciałeś niegrzecznie zauważyć. – powiedział i stanął dumnie na łapach, a przynajmniej chciał, by właśnie tak to wyglądało. Ok, może i był zakurzony, zmęczony i mniejszy od tego jak na oko Devianta niewyrośniętego lwa, ale był ze swojego wzrostu i postury bardzo dumny. Więc można było zauważyć, że lampart nie ma żadnych kompleksów, a przynajmniej nie te odnoszące się do jego wzrostu. Niestety kolejne słowa nieznajomego lwa dalej działały na nerwy Deviantowi. Zastanawiał się chwilę jak odpowiedzieć temu pyszałkowi i nagle dostał olśnienia.
- No może i lwi, ale taki pokurcz, czy też niewydarzony osobnik jak ty nie może sobie uzurpować do niego prawa. Pewnie jesteś nic nie znaczącą omegą i dlatego próbujesz startować do słabszych, aby dodać sobie wiary w siebie, animuszu i pokazać, że stać cię na więcej. – odparł bez skrępowania. Przecież nie wiedział z kim ma do czynienia więc w tej chwili nikogo też nie mógł obrazić. No chociaż by może powinien być grzeczniejszy, ale tutaj właśnie ujawniał się jego prawdziwy charakter. Dusza wojownika.
- Uległość nie leży w mojej naturze. – dodał przed wykonaniem uskoku, lecz zmęczenie i brak pożywienia dało o sobie znak. Był wykończony i wcale nie udawał. Na kolejny atak odpowiedział kolejnym odskokiem w stronę wody jednak gdy miał już wylądować poczuł, że siły go opuszczają i z gracją słonia upadł na brzeg oczka wodnego w oazie. Teraz już był pewny, że jego wybawco – oprawca będzie go miał i będzie mógł z nim zrobić co tylko chce. To była ostatnia myśl jaka przemknęła przez łeb Devianta zanim nie zapadł ponowie w ciemność nieświadomości.

Awatar użytkownika
Mane
Posty: 865
Gatunek: Lew
Płeć: Samiec
Data urodzenia: 01 mar 2014
Zdrowie: 81
Waleczność: 60
Zręczność: 50
Percepcja: 40
Kontakt:

#9

Post autor: Mane » 21 cze 2019, 21:02

Dla mnie w śmierci nie było nic ciekawego… była… fizjologicznym procesem, nudnym, powtarzalnym. Napawać można się było władzą nad kimś, czyimś strachem a sama śmierć… była nudna. Niczym napisy końcowe, jeśliby lwy oglądały filmy. Takie… oznajmienie, że zabawa się skończyła parę chwil temu, że w zasadzie dalsze oglądanie, dalsze przyglądanie się nie ma sensu, że to już koniec i zamiast oglądać, zamiast zadawać śmierć… lepiej zacząć szukać kolejnej ofiary. Zresztą… zresztą gdyby śmierć była celem samym w sobie, to nie miałoby znaczenia, kogo się zabija. Z tego można byłoby nawet wnioskować, że wszyscy są równi… a tak nie było. Lwy nie były sobie równe… a zabicie kogoś mogło dać satysfakcję, ale nie tyle samo zadanie śmierci co raczej to, kogo się mordowało, zwłaszcza jeśli uchodziło to płazem a dany lew był kimś ważnym. A zabicie mniej istotnych lwów… nie miało żadnego znaczenia, tak jak nie miało znaczenia ich żałosne życie. Tak właśnie było… i z tym Czarnuchem przede mną. Żałosne, małe, śmieszne coś. Czego życie zapewne nie miało żadnej wartości, śmierć nie miała żadnej wartości… bo skoro nie było lwem, to było gorsze. Chociaż i tak lepsze, niż egzystencja niekotowatych czy roślinożerców, tych durnych wegetarian, którzy nadawali się co najwyżej do bycia zjedzonym.
- Dlaczego niby rozmiarowi? – spytałem, bo mnie tutaj zaskoczył. Jak dla mnie życie zawdzięczał mi… co wcale nie znaczyło, że nie mogę mu go odebrać. Mogłem mu tym kolejny raz pogrozić… ale chyba nie był tego warty. Uśmiechnąłem się do niego protekcjonalnie widząc jak wstaje. Naprawdę był z siebie dumny? Ciekawe z czego? Z przedłużenia swojej marnej egzystencji o maksymalnie parę godzin, jeśli mnie nie przestanie wkurzać? Uśmiechnąłem się, obrażając go, bo mi to… sprawiało sporą satysfakcję. I aż warknąłem wściekle, słysząc jego słowa. Jak on śmiał mnie tak obrażać?!
- Pokurcz? Co powiedziałeś? Chyba… chyba się przesłyszałem! – ryknąłem na niego możliwie głośno tak, że niemalże się ziemia zatrzęsła. No bo… czegoś takiego to nie spodziewałem się od niego usłyszeć! – Ja Ci ku*wa dam Omegę! Jestem Władcą! Władcą stada! Rządzę! Jednym ruchem pazura mogę zgładzać takie bezczelne, przerośnięte krety jak ty! Idioto! Debilu! Kretynie! – zacząłem na niego ryczeć. Byłem spokojny i zrównoważony… ale nie gdy ktoś mnie denerwował, gdy mnie obrażał ani gdy coś szło nie po mojej myśli. Teraz byłem… po prostu wku*wiony! Jak jeszcze dawno nie byłem!
- Uległość nie leży z Twojej naturze?! Bycie żywym widocznie też nie! – wydarłem się na niego, ponawiając atak, znowu nieskutecznie. Chociaż oczywiście widziałem, że teraz już wolniej odskakiwał, jego ruch był… spóźniony, mniej sprężysty. Czyżby zmęczenie? Kolejne ponownie… i w końcu go dorwałem. Stracił przytomność? Jak wygodnie! Próbowałem poszukać w oazie jakichś lian. Udało się jakieś znaleźć? To spróbowałem obwiązać mu pysk i przednie łapy, a następnie chwyciłem go w pysk i zacząłem go nieść, prosto w stronę terenów swojego stada. Zachowywał dalej nieprzytomność? Jeśli tak, to szedłem z nim prosto do swojej jaskini, gdzie próbowałem założyć mu obrożę na szyję, która jakimś łańcuszkiem była przyczepiona do skały. Jeśli dalej nie był przytomny, to rozwiązałem mu pysk, by nałożyć jakiś kaganiec, który niestety stworzony z myślą o lwach był zdecydowanie za duży i niedopasowany więc raczej średnio się trzymał. Z kajdanami… były podobnie. Założone na przednie łapy natychmiast zleciały, więc darowałem sobie kolejne próby a zostawiłem lianę pętającą przednie łapy. I… i odszedłem na drugi koniec jaskini, po chwili zasypiając. Byłem zmęczony tym niesieniem. Bo może i był z dwa razy (?) lżejszy ode mnie, ale przy takiej odległości i tak mnie to wykończyło.

Odpowiedz

Wróć do „Zakończone”

Kto jest online

Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 56 gości