x
Newsy
- 07.04.2024
- Nowa porcja questów czeka na śmiałków! -> Questy
- 06.04.2024
- Aktualizacja kwietniowa weszła w życie! Więcej szczegółów pod linkiem-> Aktualizacja kwietniowa
- 07.03.2024
- Wszystkie Panie zapraszamy do wzięcia udziału w Loterii z Okazji Dnia Kobiet! -> Loteria z okazji Dnia Kobiet
- 04.02.2024
- Postacią Miesiąca został Tauro
- 31.01.2024
- Dzienniki umiejętności zostały sprawdzone
Fabuła
- Aktualności fabularne
- > Świeża porcja nowości z Lwiej Krainy
- Przewrót na Lwiej Ziemi
- > Khalie przejęła władzę na Lwiej Ziemi po wypędzeniu dotychczasowych władców.
- Gniew Przodków
- > Po krainie przetoczyły się nieszczęścia i choroby. Mówi się, że to Przodkowie postanowili uprzykrzyć życie żyjącym, ale kto wie czy starzy szamani mają rację. Może po prostu przebywanie w niebezpiecznych terenach ma swoje konsekwencje.
- Epidemia w dżungli
- > Chodzą słuchy, że choroba w Dżungli przybiera na sile. Napotyka się tam wielu chorych, którzy wykazują agresję wobec nieznajomych.
- Szkarłatne Grzywy
- > Ragir odnowił dawne stado. Szkarłatni powrócili na zajmowane niegdyś ziemie.
Poszukiwania
Stada
Lwia Ziemia przywódcy: Khalie, Ushindi
Pazury Północy przywódca: Umahiri
Szkarłatne Grzywy przywódca: Ragir, Sigrun
Przedsionek bazy Pierworodnych
- Tamu
- Posty: 163
- Gatunek: Lew
- Data urodzenia: 21 cze 2017
- Specjalizacja:
- Zdrowie: 100
- Waleczność: 30
- Zręczność: 60
- Percepcja: 60
- Kontakt:
Re: Przedsionek bazy Pierworodnych
Dla osłabionego Tamu wędrówka nie była łatwa, ale nie zamierzał się skarżyć. Jego towarzysze i tak byli bardzo wyrozumiali, dostosowali do niego tempo i pozwalali na chwilę oddechu kiedy tylko tego potrzebował. Troskliwe spojrzenia @Malahira były niezwykle krzepiące. Był to ogromny postęp w porównaniu z podróżowaniem w niewoli. Poganiacze nigdy nie zwracali uwagi na stan swoich "podopiecznych". Jeśli ktoś nie był w stanie nadążyć to bardziej opłacało się go pozbyć. Zdarzało się to zaskakująco często. Tamu nie chciał pogrążać się w tych wspomnieniach, ale nie mógł się powstrzymać. Wciąż nie wiedział co przyniesie przyszłość i co powinien ze sobą zrobić. Starał się wykrzesać w sobie iskrę optymizmu, ale wyniki były mieszane. Na zmianę popadał w przygnębienie i wygrzebywał się z niego, posyłając zmęczony uśmiech towarzyszom podróży. Kilkukrotnie zaczynał nawet nucić pod nosem nową piosenkę, ale zawsze milknął po zaledwie kilku nutach, atmosfera nie sprzyjała beztrosce. Kiedy znaleźli się już blisko Lwiej Ziemi Tamu całkowicie pogrążył się w planowaniu dalszych kroków. To pomagało mu uporządkować myśli. Był bardzo ciekaw jak wygląda teraz sytuacja stadna w okolicy. Właściwie to chciałby się spotkać z Tibem, oczywiście jeśli ten przeżył. Jego nieliczne dobre wspomnienia były zwiane właśnie z nim, ale z drugiej strony pewnie przemawiała przez niego nostalgia. Co niby miałoby wyjść z takiego spotkania. Przecież nie był już nawet tym samym naiwnym, strachilwym dzieciakiem. A wedle wszystkich kryteriów zmienił się tylko na gorsze. Życie nie było dla niego łaskawe. W końcu dotarli do jakiegoś kompleksu jaskiń. Na dźwięk słowa "zatrzymać" jego łapy automatycznie odmówiły posłuszeństwa i klapnął na ziemi jak gdyby ktoś wyłączył jego autopilota.
- No co ty, nie masz za co przepraszać. Prawda to było bardzo... stresujące i inne niż się spodziewałem, ale koniec końców nie poszło najgorzej - odpowiedział pocieszająco. Właściwie trochę próbował przekonać sam siebie, ale nie mógł pozwolić żeby @Narie się obwiniała. Tamu posiadał bardzo niezdrową cechę charakteru zgodnie z którą jego cierpienie było zawsze uzasadnione, ale smutek kogoś innego był prawdziwą tragedią.
- I przede wszystkim dziękuję wam za pomoc w podróży, samemu pewnie bym nie przebrnął przez pustynię - dodał z prawdziwą wdzięcznością. Wciąż był w ogromnym szoku, nie był przyzwyczajony do bycia traktowanym z sympatią. Miał naprawdę ogromne szczęście, że trafił akurat na nich.
- Zawsze warto spróbować, jeśli chcesz załatwić jej pomoc, to popieram. Z całym szacunkiem dla Daktariego, w końcu mam na sobie jego opatrunek, nie wywarł na mnie wrażenia największego geniusza medycyny w krainie - wysilił się na lekko żartobliwy ton. Starał się z całych sił żeby ożywić i poprawić nieco atmosferę. Tak samo jak udawał autorytet kiedy groził Tafariemu, teraz też musiał odegrać pewną rolę. Jeśli pozostali potrzebują odrobiny optymizmu to im ją zapewni. Nawet jeśli był pełen wątpliwości to nie da po sobie tego poznać.
- Ja wciąż liczę na odnalezienie jakiegoś lokalnego mędrca, więc można te poszukiwania połączyć. Oczywiście tylko jeśli chcecie, wiem że mocno was spowalniam. Mam nadzieję, że jak wypoczynę powinno być lepiej. - popatrzył się po nich krzepiąco. Jasne, trochę kłamał i udawał bardziej pewnego siebie niż w rzeczywistości, ale samo ich towarzystwo naprawdę sprawiało, że mówił coraz bardziej elokwentnie. Jakoś to będzie. Po prostu nie może zagłębić się znowu w czarnych myślach, nie może dać się złapać strasznym wspomnieniom. Musiał z nimi rozmawiać. Dzięki temu nie miał czasu zbyt wiele myśleć.
- No co ty, nie masz za co przepraszać. Prawda to było bardzo... stresujące i inne niż się spodziewałem, ale koniec końców nie poszło najgorzej - odpowiedział pocieszająco. Właściwie trochę próbował przekonać sam siebie, ale nie mógł pozwolić żeby @Narie się obwiniała. Tamu posiadał bardzo niezdrową cechę charakteru zgodnie z którą jego cierpienie było zawsze uzasadnione, ale smutek kogoś innego był prawdziwą tragedią.
- I przede wszystkim dziękuję wam za pomoc w podróży, samemu pewnie bym nie przebrnął przez pustynię - dodał z prawdziwą wdzięcznością. Wciąż był w ogromnym szoku, nie był przyzwyczajony do bycia traktowanym z sympatią. Miał naprawdę ogromne szczęście, że trafił akurat na nich.
- Zawsze warto spróbować, jeśli chcesz załatwić jej pomoc, to popieram. Z całym szacunkiem dla Daktariego, w końcu mam na sobie jego opatrunek, nie wywarł na mnie wrażenia największego geniusza medycyny w krainie - wysilił się na lekko żartobliwy ton. Starał się z całych sił żeby ożywić i poprawić nieco atmosferę. Tak samo jak udawał autorytet kiedy groził Tafariemu, teraz też musiał odegrać pewną rolę. Jeśli pozostali potrzebują odrobiny optymizmu to im ją zapewni. Nawet jeśli był pełen wątpliwości to nie da po sobie tego poznać.
- Ja wciąż liczę na odnalezienie jakiegoś lokalnego mędrca, więc można te poszukiwania połączyć. Oczywiście tylko jeśli chcecie, wiem że mocno was spowalniam. Mam nadzieję, że jak wypoczynę powinno być lepiej. - popatrzył się po nich krzepiąco. Jasne, trochę kłamał i udawał bardziej pewnego siebie niż w rzeczywistości, ale samo ich towarzystwo naprawdę sprawiało, że mówił coraz bardziej elokwentnie. Jakoś to będzie. Po prostu nie może zagłębić się znowu w czarnych myślach, nie może dać się złapać strasznym wspomnieniom. Musiał z nimi rozmawiać. Dzięki temu nie miał czasu zbyt wiele myśleć.
- Malahir
- Posłaniec
- Posty: 320
- Gatunek: Lew afrykański
- Płeć: Samiec
- Data urodzenia: 15 sty 2019
- Specjalizacja:
- Waleczność: 55
- Zręczność: 50
- Percepcja: 45
- Kontakt:
Skierował wzrok na @Narie, która weszła do groty, by ją zbadać. Kiedy brązowa stwierdziła, że nadaje się ona na tymczasowy przystanek, odpowiedział w jej stronę mruknięciem, które sam nie był pewien, czy dosłyszała. Przepuścił jeszcze i @Tamu. Czarnogrzywy również się nie wahał, korzystając szybko z okazji do odpoczynku. Zrozumiał ich zresztą całkowicie. Naprawdę był wykończony. Nie tylko fizycznie, przez szarpaninę z Tafarim, podróż i polowanie, lecz przede wszystkim psychicznie. Uwolnienie pewnych emocji, które zazwyczaj pozostawały zagrzebane gdzieś we wnętrzu samca, tląc się jak dogasający ogień, okazało się być okropnie męczące. Choć jednocześnie poczuł pewną ulgę. Ponury gniew na cały świat towarzyszył mu już od naprawdę długiego czasu i teraz wreszcie znalazł okazję, by choć trochę dać mu upust.
Przepuściwszy towarzyszy przodem, sam wrócił do upolowanej gazeli i na nowo chwycił ją w zęby i wraz ze swą zdobyczą wszedł do wnętrza. Ułożył zwierzynę gdzieś mniej więcej pośrodku ich trójki tak, by każdy z nich miał mięsiwo na wyciągnięcie łapy, a sam zajął miejsce obok pozostałych. Zwrócił się zadem do wylotu jaskini, pysk skierował ku pozostałym i po prostu się położył, pozwalając sobie przy tym na krótkie sapnięcie. Swoim zwyczajem odgarnął wpadające mu do oczu kosmyki, po czym spojrzał na brązową, z lekko zaskoczoną miną.
- To nie twoja wina. Przecież nikt z nas nie wiedział, że tak to się potoczy - powiedział, całkowicie przypadkowo przytakując słowom czarnogrzywego. Wszyscy przecież liczyli na w miarę prostą akcję - odnalezienie medyka i wyciągnięcie go z ewentualnej opresji. Nikt nie podejrzewał, że cała sprawa aż tak się skomplikuje i przeciągnie. Cieszył się jednak, iż mają już to za sobą. Oraz, że obyło się bez żadnych ofiar.
Zaraz potem spojrzał z podobnym zaskoczeniem i na Tamu, gdy samiec im podziękował. On, w przeciwieństwie do starszego lwa, nie widział w takim postępowaniu niczego nadzwyczajnego i zasługującego na pochwałę. Ot po prostu, podróżowali razem, współpracowali, tak więc powinni wspólnie dbać o dobro grupy. Dla niego było to jak najbardziej oczywistym i naturalnym stanem rzeczy. Najpewniej dlatego, że przecież praktycznie całe swe życie spędził w stadzie.
Machnął więc łapą.
- Nie ma sprawy - odpowiedział po prostu, posyłając czarnogrzywemu uśmiech. Znacznie mniej krzywy, niż miał ostatnio w zwyczaju, zdecydowanie cieplejszy i pozbawiony ironicznej nutki.
Zamilkł na dłuższą chwilę, gdy pozostali zaczęli rozprawiać o ewentualnym sprowadzeniu pomocy. Nie miał nic przeciwko temu, choć znów ta najbardziej pesymistyczna część jego osoby powątpiewała w powodzenie takiej akcji. Kto wie, czy znajdą medyka, który będzie wiedział, jak pomóc tamtej chorej. Czy w ogóle wiedzieli, gdzie jakiegoś znaleźć?
Jego myśli mimowolnie skierowały się ku jemu dawnemu domowi.
- O ile pamiętam swego czasu na Lwiej Ziemi było co najmniej trzech medyków - powiedział, marszcząc czoło. - Tylko nie wiem, co się z nimi stało do tej pory i czy którykolwiek z nich nadal mieszka w okolicy Skały... - dodał, wracając do swego zwyczajnego, raczej ponurego tonu. Następnie zwrócił się do Tamu. - Jeden z nich był także szamanem posiadającym naprawdę rozległą wiedzę i sądzę, że byłby w stanie ci pomóc. Problem z tym, że... - urwał na chwilę, odwracając na chwilę wzrok. Naprawdę chciał pozbawić swój głos wszelkich nutek smutku i goryczy, lecz średnio mu się to udało. Bo w końcu mówił o wuju. Chociaż nigdy nie był z Athastanem jakoś blisko, był przecież jego rodziną. Ostatnią, jaką mu została, póki nie...- ...zniknął jakiś czas temu.
Poczuł, że w jego zielonych ślepiach znów błysnęły emocje, które wolałby, by pozostałe ukryte przed pozostałymi. Odwrócił więc gwałtownie wzrok, dla niepoznaki wbijając ją w zwierzynie. By jakoś usprawiedliwić swoje postępowanie, zainteresował się niespodziewanie zdobyczą, jakby nagle zgłodniał. Przesunął łapą ciało gazeli tak, by mieć jak najlepszy dostęp do jednego z udźców i po prostu się w niego wgryzł. Nieśpiesznie oderwał płat mięsiwa i przeżuł go, również bez zbędnego pośpiechu.
- Nie krępujcie się - rzucił po dłuższym milczeniu, wskazując łapą na mięso, mając nikłą nadzieję, że pozostali nie zauważyli zmiany w jego zachowaniu.
Przepuściwszy towarzyszy przodem, sam wrócił do upolowanej gazeli i na nowo chwycił ją w zęby i wraz ze swą zdobyczą wszedł do wnętrza. Ułożył zwierzynę gdzieś mniej więcej pośrodku ich trójki tak, by każdy z nich miał mięsiwo na wyciągnięcie łapy, a sam zajął miejsce obok pozostałych. Zwrócił się zadem do wylotu jaskini, pysk skierował ku pozostałym i po prostu się położył, pozwalając sobie przy tym na krótkie sapnięcie. Swoim zwyczajem odgarnął wpadające mu do oczu kosmyki, po czym spojrzał na brązową, z lekko zaskoczoną miną.
- To nie twoja wina. Przecież nikt z nas nie wiedział, że tak to się potoczy - powiedział, całkowicie przypadkowo przytakując słowom czarnogrzywego. Wszyscy przecież liczyli na w miarę prostą akcję - odnalezienie medyka i wyciągnięcie go z ewentualnej opresji. Nikt nie podejrzewał, że cała sprawa aż tak się skomplikuje i przeciągnie. Cieszył się jednak, iż mają już to za sobą. Oraz, że obyło się bez żadnych ofiar.
Zaraz potem spojrzał z podobnym zaskoczeniem i na Tamu, gdy samiec im podziękował. On, w przeciwieństwie do starszego lwa, nie widział w takim postępowaniu niczego nadzwyczajnego i zasługującego na pochwałę. Ot po prostu, podróżowali razem, współpracowali, tak więc powinni wspólnie dbać o dobro grupy. Dla niego było to jak najbardziej oczywistym i naturalnym stanem rzeczy. Najpewniej dlatego, że przecież praktycznie całe swe życie spędził w stadzie.
Machnął więc łapą.
- Nie ma sprawy - odpowiedział po prostu, posyłając czarnogrzywemu uśmiech. Znacznie mniej krzywy, niż miał ostatnio w zwyczaju, zdecydowanie cieplejszy i pozbawiony ironicznej nutki.
Zamilkł na dłuższą chwilę, gdy pozostali zaczęli rozprawiać o ewentualnym sprowadzeniu pomocy. Nie miał nic przeciwko temu, choć znów ta najbardziej pesymistyczna część jego osoby powątpiewała w powodzenie takiej akcji. Kto wie, czy znajdą medyka, który będzie wiedział, jak pomóc tamtej chorej. Czy w ogóle wiedzieli, gdzie jakiegoś znaleźć?
Jego myśli mimowolnie skierowały się ku jemu dawnemu domowi.
- O ile pamiętam swego czasu na Lwiej Ziemi było co najmniej trzech medyków - powiedział, marszcząc czoło. - Tylko nie wiem, co się z nimi stało do tej pory i czy którykolwiek z nich nadal mieszka w okolicy Skały... - dodał, wracając do swego zwyczajnego, raczej ponurego tonu. Następnie zwrócił się do Tamu. - Jeden z nich był także szamanem posiadającym naprawdę rozległą wiedzę i sądzę, że byłby w stanie ci pomóc. Problem z tym, że... - urwał na chwilę, odwracając na chwilę wzrok. Naprawdę chciał pozbawić swój głos wszelkich nutek smutku i goryczy, lecz średnio mu się to udało. Bo w końcu mówił o wuju. Chociaż nigdy nie był z Athastanem jakoś blisko, był przecież jego rodziną. Ostatnią, jaką mu została, póki nie...- ...zniknął jakiś czas temu.
Poczuł, że w jego zielonych ślepiach znów błysnęły emocje, które wolałby, by pozostałe ukryte przed pozostałymi. Odwrócił więc gwałtownie wzrok, dla niepoznaki wbijając ją w zwierzynie. By jakoś usprawiedliwić swoje postępowanie, zainteresował się niespodziewanie zdobyczą, jakby nagle zgłodniał. Przesunął łapą ciało gazeli tak, by mieć jak najlepszy dostęp do jednego z udźców i po prostu się w niego wgryzł. Nieśpiesznie oderwał płat mięsiwa i przeżuł go, również bez zbędnego pośpiechu.
- Nie krępujcie się - rzucił po dłuższym milczeniu, wskazując łapą na mięso, mając nikłą nadzieję, że pozostali nie zauważyli zmiany w jego zachowaniu.
- Narie
- Posty: 551
- Gatunek: Lew
- Płeć: Samica
- Data urodzenia: 06 mar 2018
- Specjalizacja:
- Zdrowie: 85
- Waleczność: 50
- Zręczność: 40
- Percepcja: 60
- Kontakt:
Zerknęła niepewnie na towarzyszy. To oczywiście było bardzo miłe, że jej nie winili, tylko że... zupełnie nie o to chodziło. Nie wiedzieli wszystkiego. No tak, ale skąd mieli wiedzieć.
- Daj spokój, nie zostawilibyśmy cię samego. A tempo nam nie przeszkadza, właściwie... - urwała. Nie była w stanie dokończyć tego zdania. Otworzyłoby drzwi, które miała zamiar na zawsze pozostawić zamknięte. A których otwarcie i tak nieuchronnie się do niej zbliżało.
Na deklarację chęci dalszej pomocy, chciała odpowiedzieć pełnym wdzięczności skinięciem głową, ale jakoś tak krzywo to wyszło. Właściwie odpowiedź samców była dokładnie taka, jak to przewidziała. Wszystko szło zgodnie z, na szybko skleconym, planem, ale nie sprawiło to, że Narie było choć trochę łatwiej. Poczuła, jak zaczynają jej drżeć łapy, i nagle ogarnęły ją wątpliwości, czy w ogóle da radę się jeszcze odezwać.
Tymczasem Malahir wspomniał o znajomym medyku-szamanie, a w głowie lwicy nagle fakty wskoczyły na właściwe miejsce. Spojrzała na niego, jakby zobaczyła go pierwszy raz w życiu. No tak! To było takie oczywiste, jak mogła zapomnieć? I ile jeszcze zapomniała?
- Jesteś synem Shani, prawda? - zapytała cicho, drżącym głosem. Teraz już nie miała odwrotu.
Nagle dotarło do niej, że w jaskini znajduje się również zdobycz, którą mieli się podzielić. Nie odczuwała głodu, wręcz czuła, jakby jej brzuch był zbyt spięty, by mogła jeść, ale pomimo to zmusiła się, by podejść i wciąć jednego gryza. Musiała cokolwiek zjeść, a wiedziała, że potem będzie jeszcze ciężej.
Okej, więc teraz nadeszła pora na tę najtrudniejszą część.
- Na pewno musimy iść na Lwią Ziemię, jeśli chcemy mieć szansę znaleźć medyka, to tam, znaczy, innych dobrych nie znam, nie w tej okolicy, tylko że... ja nie mogę, znaczy muszę, znaczy...- wiedziała, że się plącze, a jej głos niebezpiecznie podjeżdża do góry, ale kompletnie nie potrafiła nad tym zapanować. Przez głośnie bicie serca ledwo słyszała własne słowa.
- Nie jestem tam mile widziana, a mówiąc niemile, mam namyśli, że pewnie nikt nie będzie chciał mnie słuchać, a nawet jeśli, to nikt mi nie uwierzy, o ile od razu mnie nie przepędzą lub nie zamkną, ale nie mogę tego na was zrzucić, zresztą jedyna widziałam chorą na własne oczy, więc to muszę być ja, ale wtedy pewnie zaprzepaszczę ostatnie szanse na znalezienie dla niej pomocy, a jeszcze was w to wciągnę, i możecie w ogóle nie przyznawać się, że mnie znacie - wyrzuciła z siebie jednym tchem. Było jej nienaturalnie gorąco, a przed oczami pojawiły się ciemne plamy. W głowie zaświtała jej zupełnie oderwana myśl, że to niesamowite, jak mocno zupełnie odrębne sfery ciała są ze sobą połączone.
- Daj spokój, nie zostawilibyśmy cię samego. A tempo nam nie przeszkadza, właściwie... - urwała. Nie była w stanie dokończyć tego zdania. Otworzyłoby drzwi, które miała zamiar na zawsze pozostawić zamknięte. A których otwarcie i tak nieuchronnie się do niej zbliżało.
Na deklarację chęci dalszej pomocy, chciała odpowiedzieć pełnym wdzięczności skinięciem głową, ale jakoś tak krzywo to wyszło. Właściwie odpowiedź samców była dokładnie taka, jak to przewidziała. Wszystko szło zgodnie z, na szybko skleconym, planem, ale nie sprawiło to, że Narie było choć trochę łatwiej. Poczuła, jak zaczynają jej drżeć łapy, i nagle ogarnęły ją wątpliwości, czy w ogóle da radę się jeszcze odezwać.
Tymczasem Malahir wspomniał o znajomym medyku-szamanie, a w głowie lwicy nagle fakty wskoczyły na właściwe miejsce. Spojrzała na niego, jakby zobaczyła go pierwszy raz w życiu. No tak! To było takie oczywiste, jak mogła zapomnieć? I ile jeszcze zapomniała?
- Jesteś synem Shani, prawda? - zapytała cicho, drżącym głosem. Teraz już nie miała odwrotu.
Nagle dotarło do niej, że w jaskini znajduje się również zdobycz, którą mieli się podzielić. Nie odczuwała głodu, wręcz czuła, jakby jej brzuch był zbyt spięty, by mogła jeść, ale pomimo to zmusiła się, by podejść i wciąć jednego gryza. Musiała cokolwiek zjeść, a wiedziała, że potem będzie jeszcze ciężej.
Okej, więc teraz nadeszła pora na tę najtrudniejszą część.
- Na pewno musimy iść na Lwią Ziemię, jeśli chcemy mieć szansę znaleźć medyka, to tam, znaczy, innych dobrych nie znam, nie w tej okolicy, tylko że... ja nie mogę, znaczy muszę, znaczy...- wiedziała, że się plącze, a jej głos niebezpiecznie podjeżdża do góry, ale kompletnie nie potrafiła nad tym zapanować. Przez głośnie bicie serca ledwo słyszała własne słowa.
- Nie jestem tam mile widziana, a mówiąc niemile, mam namyśli, że pewnie nikt nie będzie chciał mnie słuchać, a nawet jeśli, to nikt mi nie uwierzy, o ile od razu mnie nie przepędzą lub nie zamkną, ale nie mogę tego na was zrzucić, zresztą jedyna widziałam chorą na własne oczy, więc to muszę być ja, ale wtedy pewnie zaprzepaszczę ostatnie szanse na znalezienie dla niej pomocy, a jeszcze was w to wciągnę, i możecie w ogóle nie przyznawać się, że mnie znacie - wyrzuciła z siebie jednym tchem. Było jej nienaturalnie gorąco, a przed oczami pojawiły się ciemne plamy. W głowie zaświtała jej zupełnie oderwana myśl, że to niesamowite, jak mocno zupełnie odrębne sfery ciała są ze sobą połączone.
- Tamu
- Posty: 163
- Gatunek: Lew
- Data urodzenia: 21 cze 2017
- Specjalizacja:
- Zdrowie: 100
- Waleczność: 30
- Zręczność: 60
- Percepcja: 60
- Kontakt:
Mimo starań Tamu atmosfera po raz kolejny zrobiła się nieco niezręczna. Wyglądało na to, że zarówno @Narie jak i @Malahir mają skomplikowaną przeszłość związaną z Lwią Ziemią. Nie do końca rozumiał o co chodzi. Wydawało mu się, że lwica nie pochodziła stąd. Sama przecież mówiła, że nie ma pojęcia o terenach położonych na południe od dżungli. A teraz ni stąd ni zowąd wysnuła przypuszczenie dotyczące matki młodszego samca. Tamu z zaskoczeniem stwierdził, że nieco go to zabolało. Nie chodziło o ukrywanie swojej przeszłości, to było zrozumiałe i przecież sam to robił, a poza tym nie miał zamiaru nikogo wypytywać. Bardziej doskwierał mu fakt, że jego towarzysze prawdopodobnie mają ze sobą więcej wspólnego niż sami przypuszczali, a to naturalnie sprawiało że on stawał się bardziej obcy. Trudno, przecież mógł się tego spodziewać. Nigdy nie mógł liczyć na pełne zbratanie się z nimi. Żeby zająć czymś swoje ciało, czarnogrzywy przystąpił do spożywania kolacji. Spośród zgromadzonych w grocie miał zauważalnie największy apetyt. Odrywał mięso małymi kawałkami i pożerał je błyskawicznie, właściwie bez przełykania. Sprawiał wrażenie, jak gdyby bał się, że zaraz ktoś mu je odbierze. W sumie trochę tak było. Przyzwyczajenia z niewoli dały o sobie znać po raz kolejny. Tam często zdarzało się, że niektórzy silniejsi niewolnicy powiększali swoje porcje kosztem tym słabszych. W trakcie posilania przyglądał się uważnie wyraźnie zestresowanej lwicy. Ją też musiały dręczyć jakieś wspomnienia, Tamu doskonale to rozumiał i nie zamierzał drążyć. Mimo tego ciekawiło go co musiała zrobić żeby zajść za skórę całemu stadu. Może jednak nie powinien wyzbywać się w pełni zdrowej dozy podejrzliwości. Póki co zamierzał jej jednak zaufać. Nie mógł sobie pozwolić na żaden dodatkowy stres.
- Całej trójki nie przepędzą tak szybko. Skoro wy mnie nie zostawiliście, to ja też nie mam najmniejszego zamiaru porzucać ciebie. Liczę, że jednak dawne prawa gościnności przetrwały przez te lata. Poza tym na razie nawet nie wiemy jak mogła się zmienić okolica przez ten czas. Może nikt już cię nie pamięta -wtrącił się, głośno przełykając ostatni kęs. - Z trzech medyków mamy duże szanse na to, że któryś przetrwał próbę czasu. No i nie sądzę żeby miało nas spotkać większe wyzwanie niż Tafari, najgorsze za nami. Tylko kiedy będziemy z kimś rozmawiać to może mów trochę wolniej - wyszczerzył się szeroko pozwalając sobie na lekki ton i próbując uspokoić lwicę. Bo właściwie czemu by nie. Naprawdę sądził, że znalezienie tutaj jakiejś pomocy nie powinno być takie skomplikowane. W jego wspomnieniach Lwia Ziemia była zamieszkana przez skorych do pomocy osobników o dobrych sercach. Nawet jeśli Narie kiedyś tu narozrabiała, to przecież nie powód żeby odmówić im wsparcia. Coś się wymyśli.
- Całej trójki nie przepędzą tak szybko. Skoro wy mnie nie zostawiliście, to ja też nie mam najmniejszego zamiaru porzucać ciebie. Liczę, że jednak dawne prawa gościnności przetrwały przez te lata. Poza tym na razie nawet nie wiemy jak mogła się zmienić okolica przez ten czas. Może nikt już cię nie pamięta -wtrącił się, głośno przełykając ostatni kęs. - Z trzech medyków mamy duże szanse na to, że któryś przetrwał próbę czasu. No i nie sądzę żeby miało nas spotkać większe wyzwanie niż Tafari, najgorsze za nami. Tylko kiedy będziemy z kimś rozmawiać to może mów trochę wolniej - wyszczerzył się szeroko pozwalając sobie na lekki ton i próbując uspokoić lwicę. Bo właściwie czemu by nie. Naprawdę sądził, że znalezienie tutaj jakiejś pomocy nie powinno być takie skomplikowane. W jego wspomnieniach Lwia Ziemia była zamieszkana przez skorych do pomocy osobników o dobrych sercach. Nawet jeśli Narie kiedyś tu narozrabiała, to przecież nie powód żeby odmówić im wsparcia. Coś się wymyśli.
- Malahir
- Posłaniec
- Posty: 320
- Gatunek: Lew afrykański
- Płeć: Samiec
- Data urodzenia: 15 sty 2019
- Specjalizacja:
- Waleczność: 55
- Zręczność: 50
- Percepcja: 45
- Kontakt:
Malahir zamilkł na dłuższą chwilę, zajmując się przeżuwaniem swojej upatrzonej porcji. Wolał skupić się na jedzeniu, licząc na to, że pozwoli mu to pozbyć się nowej fali gniewu i przygnębienia, jakie go zalały na wspomnienie wuja.
A już był przekonany, iż pogodził się już ze zniknięciem swojej rodziny. Dawno zaakceptował przecież fakt, że po tak długim czasie jego krewni najpewniej są martwi i nigdy ich nie zobaczy. Pozbawił się już tych naiwnych złudzeń. A jednak, mimo tego wciąż go to bolało. Być może dlatego, gdyż uważał zaginięcie najbliższych na najdobitniejszy dowód na to, iż świat zdecydowanie nie był sprawiedliwy. A może po prostu wciąż nie był pewien, czy nie było w tym nieco jego winy. Być może po prostu zawiódł ich wszystkich.
Zielonooki aż się wzdrygnął, gdy niespodziewanie z pyska @Narie padło imię jego matki. Nigdy by nie pomyślał, że tak nagle je usłyszy, znów wypowiedziane przez kogoś na głos. A zwłaszcza nie wtedy, gdy jego myśli znów zaczęły krążyć wokół jego bliskich.
Szybko podniósł łeb znad zdobyczy, posyłając samicy zaskoczone spojrzenie.
- Tak - odpowiedział po prostu, nie kryjąc zdziwienia. On także utkwił w brązowej podobny wzrok, znów przyglądając jej się uważniej. Skąd to wie? Czy znały się z matką? Ale w jaki sposób? Przecież mówiła, że nie zna krainy... I ponownie, tak samo jak pod tamtym wodospadem, uderzyła go świadomość, iż w lwicy było coś dziwnie znajomego. Jej imię budziło jednoznaczne skojarzenia z jego własnym stadem, a w sumie jakby się zastanowić, to te zielone ślepia chyba też kiedyś widział...
I nagle, zupełnie niespodziewanie, także skojarzył fakty. Wreszcie udało mu się wydobyć z odmętów swego umysłu na wpół zapomniane wspomnienie z dzieciństwa. Pogodny dzień, wodopój na Lwiej Ziemi. Bardzo się wtedy cieszył, choć i nieco stresował. W końcu nie codziennie miało się okazję porozmawiać z księżniczką osobiście.
Trawiaste ślepia rozszerzyły się nagle, a na pysku pojawił się wyraz zaskoczenia.
- Cholera - rzucił. - No jasne. Narie... Księżniczka Narie. Jak mogłem zapomnieć...? - wymamrotał, wpatrując się w brązową z niedowierzeniem. Choć w gruncie rzeczy wiedział, dlaczego jej od razu nie rozpoznał. W końcu minęło tak dużo czasu, zdarzyło się tak wiele... Zresztą, przez tak długi czas umysł Malahira zaprzątały sprawy czysto rodzinne, że wszystko inne zostało zepchnięte na drugi plan. Wliczając w to nawet i kwestie istotne dla stada. W które i tak w tym okresie nie był jeszcze zaangażowany, bo przecież był lwiątkiem. Narie odeszła jeszcze zanim zdążyła wyrosnąć mu grzywa. Dlatego nie zdziwiło go nawet, że ona nie rozpoznała jego.
Podniósł się powoli do siadu, oblizując pysk z resztek posiłku, jeszcze przez chwilę wpatrując się w lwicę z niedowierzaniem. Trudno było uwierzyć, że całkiem przypadkiem natknął się właśnie na dawną dziedziczkę Lwioziemskiego tronu. I nie wiedział, co o tym myśleć.
Skierował wzrok na @Tamu, który teraz zajął się jedzeniem. Choć nadal był w lekkim szoku, gdzieś z tyłu głowy pojawiły się dwie myśli. Raz, cieszył się, że czarnogrzywy w końcu się naje, bo miał wrażenie, iż tego potrzebował. Dwa, trochę mu teraz współczuł, bo pewnie czuł się okropnie niezręcznie. Malahir znał to uczucie, w przeszłości towarzyszyło mu dość często.
Zwrócił ponownie wzrok na brązową, która ewidentnie się denerwowała. I cóż... Nie dziwił się. Nie miał pojęcia, co kierowało brązową gdy opuszczała Lwią Ziemię, jednakże gdyby był na jego miejscu pewnie też obawiałby się ewentualnych konsekwencji. On sam miał mętlik w głowie. Nie wiedział, czy współczuć samicy, czy może uznać, że właściwie to jej się należy.
Koniec końców wypowiedziane przez czarnogrzywego słowa pomogły mu podjąć decyzję.
- Tamu ma rację. Będziemy trzymać się razem - powiedział po prostu. - Zresztą... Nie mam pojęcia co prawda ilu Lwioziemców zostało pod Skałą i kto tam właściwie teraz rządzi, no ale... Wygląda na to, że cała kraina dopiero wraca do życia po tej inwazji. Wydaje mi się, że karanie czyiś dawnych przewinień nie jest teraz priorytetem - a przynajmniej chciał w to wierzyć. - A tak, czy owak, to wysłuchać na pewno wysłuchają. Nie przypominam sobie, żeby kogoś kiedykolwiek po prostu przepędzono bez słowa.
A już był przekonany, iż pogodził się już ze zniknięciem swojej rodziny. Dawno zaakceptował przecież fakt, że po tak długim czasie jego krewni najpewniej są martwi i nigdy ich nie zobaczy. Pozbawił się już tych naiwnych złudzeń. A jednak, mimo tego wciąż go to bolało. Być może dlatego, gdyż uważał zaginięcie najbliższych na najdobitniejszy dowód na to, iż świat zdecydowanie nie był sprawiedliwy. A może po prostu wciąż nie był pewien, czy nie było w tym nieco jego winy. Być może po prostu zawiódł ich wszystkich.
Zielonooki aż się wzdrygnął, gdy niespodziewanie z pyska @Narie padło imię jego matki. Nigdy by nie pomyślał, że tak nagle je usłyszy, znów wypowiedziane przez kogoś na głos. A zwłaszcza nie wtedy, gdy jego myśli znów zaczęły krążyć wokół jego bliskich.
Szybko podniósł łeb znad zdobyczy, posyłając samicy zaskoczone spojrzenie.
- Tak - odpowiedział po prostu, nie kryjąc zdziwienia. On także utkwił w brązowej podobny wzrok, znów przyglądając jej się uważniej. Skąd to wie? Czy znały się z matką? Ale w jaki sposób? Przecież mówiła, że nie zna krainy... I ponownie, tak samo jak pod tamtym wodospadem, uderzyła go świadomość, iż w lwicy było coś dziwnie znajomego. Jej imię budziło jednoznaczne skojarzenia z jego własnym stadem, a w sumie jakby się zastanowić, to te zielone ślepia chyba też kiedyś widział...
I nagle, zupełnie niespodziewanie, także skojarzył fakty. Wreszcie udało mu się wydobyć z odmętów swego umysłu na wpół zapomniane wspomnienie z dzieciństwa. Pogodny dzień, wodopój na Lwiej Ziemi. Bardzo się wtedy cieszył, choć i nieco stresował. W końcu nie codziennie miało się okazję porozmawiać z księżniczką osobiście.
Trawiaste ślepia rozszerzyły się nagle, a na pysku pojawił się wyraz zaskoczenia.
- Cholera - rzucił. - No jasne. Narie... Księżniczka Narie. Jak mogłem zapomnieć...? - wymamrotał, wpatrując się w brązową z niedowierzeniem. Choć w gruncie rzeczy wiedział, dlaczego jej od razu nie rozpoznał. W końcu minęło tak dużo czasu, zdarzyło się tak wiele... Zresztą, przez tak długi czas umysł Malahira zaprzątały sprawy czysto rodzinne, że wszystko inne zostało zepchnięte na drugi plan. Wliczając w to nawet i kwestie istotne dla stada. W które i tak w tym okresie nie był jeszcze zaangażowany, bo przecież był lwiątkiem. Narie odeszła jeszcze zanim zdążyła wyrosnąć mu grzywa. Dlatego nie zdziwiło go nawet, że ona nie rozpoznała jego.
Podniósł się powoli do siadu, oblizując pysk z resztek posiłku, jeszcze przez chwilę wpatrując się w lwicę z niedowierzaniem. Trudno było uwierzyć, że całkiem przypadkiem natknął się właśnie na dawną dziedziczkę Lwioziemskiego tronu. I nie wiedział, co o tym myśleć.
Skierował wzrok na @Tamu, który teraz zajął się jedzeniem. Choć nadal był w lekkim szoku, gdzieś z tyłu głowy pojawiły się dwie myśli. Raz, cieszył się, że czarnogrzywy w końcu się naje, bo miał wrażenie, iż tego potrzebował. Dwa, trochę mu teraz współczuł, bo pewnie czuł się okropnie niezręcznie. Malahir znał to uczucie, w przeszłości towarzyszyło mu dość często.
Zwrócił ponownie wzrok na brązową, która ewidentnie się denerwowała. I cóż... Nie dziwił się. Nie miał pojęcia, co kierowało brązową gdy opuszczała Lwią Ziemię, jednakże gdyby był na jego miejscu pewnie też obawiałby się ewentualnych konsekwencji. On sam miał mętlik w głowie. Nie wiedział, czy współczuć samicy, czy może uznać, że właściwie to jej się należy.
Koniec końców wypowiedziane przez czarnogrzywego słowa pomogły mu podjąć decyzję.
- Tamu ma rację. Będziemy trzymać się razem - powiedział po prostu. - Zresztą... Nie mam pojęcia co prawda ilu Lwioziemców zostało pod Skałą i kto tam właściwie teraz rządzi, no ale... Wygląda na to, że cała kraina dopiero wraca do życia po tej inwazji. Wydaje mi się, że karanie czyiś dawnych przewinień nie jest teraz priorytetem - a przynajmniej chciał w to wierzyć. - A tak, czy owak, to wysłuchać na pewno wysłuchają. Nie przypominam sobie, żeby kogoś kiedykolwiek po prostu przepędzono bez słowa.
- Narie
- Posty: 551
- Gatunek: Lew
- Płeć: Samica
- Data urodzenia: 06 mar 2018
- Specjalizacja:
- Zdrowie: 85
- Waleczność: 50
- Zręczność: 40
- Percepcja: 60
- Kontakt:
Słowo "Księżniczka", tak dawno nie słyszane, a przynajmniej nie w stosunku do niej, niemal fizycznie lwicę zabolało. Stuliła uszy i pokręciła głową.
- Już od dawna nią nie jestem - zaznaczyła twardo. Teraz, gdy początek rozmowy miała za sobą, jej myśli nieco się uspokoiły, pozwalając na konstruowanie jakkolwiek sensownych zdań. Niestety nie można było powiedzieć tego samego o emocjach, które, długo uśpione, teraz dawały o sobie znać ze zdwojoną siłą.
- Kiedyś obiecałam coś twojej mamie. Nigdy nie dotrzymałam tej obietnicy. Przodkowie, chyba jeszcze żadnej obietnicy nie udało mi się w życiu dotrzymać. - Po co to mówiła? Czuła, że jest to Malahirowi winna, czy tylko samolubnie szukała rozgrzeszenia? Tak czy inaczej, skoro już zaczęła, nie mogła nie powiedzieć całej reszty.
- Miałam odnaleźć twoją siostrę. I nawet ją potem spotkałam, opiekował się nią szary lew, Ukatili, zdawali się bardzo ze sobą zżyci. Dołączyli do Królestwa Końca Burzy... - kaszlnęła cicho. Ta nazwa ledwo przeszła jej przez gardło. - Ale potem nagle zniknęli. Nie mam pojęcia, co działo się dalej. - Czy Malahir ją jednak znienawidzi? Miał do tego pełne prawo. Sama nie mogła sobie wybaczyć, że nie odesłała małej Jasmin na Lwią Ziemię, kiedy mogła to zrobić. Na samo wspomnienie poczuła ucisk w klatce piersiowej, tak wielki, że przez chwilę myślała, że zabraknie jej powietrza.
Wszystkie zapewnienia, że towarzysze jej nie opuszczą, wzbudziły w Narie bardzo ambiwalentne emocje. Z jednej strony była wdzięczna i ulżyło jej, że dzięki samcom mają szansę na przekonanie kogoś do pomocy chorej lwicy, z drugiej strony uważała, że ich zaufanie jest zupełnie niesłuszne i bezpodstawne. A także, że nie zdają sobie sprawy ze skali jej przewinień - ona nie miała wątpliwości, że wszyscy ją pamiętają, i to z jak najgorszej strony, i że inwazja wcale nie poprawiła jej sytuacji. No chyba, że całe stado zostało wybite, ale ta perspektywa była zbyt straszna, by ją rozważać.
- Znamy się ledwo dzień, a już zdążyłam co najmniej dwa razy was okłamać. Pierwszy raz, gdy udawałam, że nie jestem stąd i nic nie wiem o Lwiej Ziemi, drugi, gdy... Ja wcale nie zaproponowałam poszukiwania Daktariego, bo chciałam pomóc potrzebującego, zrobiłam to, bo nie potrafiłam znaleźć żadnej innej wymówki, by nie wracać z wami do stada. - Przez chwilę miała irracjonalną ochotę, by się zaśmiać. Przekombinowała i to potężnie, a los głośno zadrwiła z jej starań. Nagle uświadomiła sobie, że trzęsie się jakby stała na pełnym mrozie, choć jednocześnie wciąż było jej nienaturalnie gorąco.
- Skrzywdziłam w życiu zbyt wiele osób. Nie pozostał na tym świecie nikt, kogo obchodziłby mój los. - Żyła z tą świadomością już tyle lat, a mimo wszystko, wypowiedzenie tego na głos sprawiło jej ogromny ból. Oczy zwilgotniały, choć nie poleciała z nich ani jedna łza - za dużo ich już w życiu wylała, by coś jeszcze zostało.
- Po prostu... gdyby coś się działo, gdy już tam dotrzemy, to nie brońcie mnie za bardzo, bo prawdopodobnie na to zasłużyłam.
- Już od dawna nią nie jestem - zaznaczyła twardo. Teraz, gdy początek rozmowy miała za sobą, jej myśli nieco się uspokoiły, pozwalając na konstruowanie jakkolwiek sensownych zdań. Niestety nie można było powiedzieć tego samego o emocjach, które, długo uśpione, teraz dawały o sobie znać ze zdwojoną siłą.
- Kiedyś obiecałam coś twojej mamie. Nigdy nie dotrzymałam tej obietnicy. Przodkowie, chyba jeszcze żadnej obietnicy nie udało mi się w życiu dotrzymać. - Po co to mówiła? Czuła, że jest to Malahirowi winna, czy tylko samolubnie szukała rozgrzeszenia? Tak czy inaczej, skoro już zaczęła, nie mogła nie powiedzieć całej reszty.
- Miałam odnaleźć twoją siostrę. I nawet ją potem spotkałam, opiekował się nią szary lew, Ukatili, zdawali się bardzo ze sobą zżyci. Dołączyli do Królestwa Końca Burzy... - kaszlnęła cicho. Ta nazwa ledwo przeszła jej przez gardło. - Ale potem nagle zniknęli. Nie mam pojęcia, co działo się dalej. - Czy Malahir ją jednak znienawidzi? Miał do tego pełne prawo. Sama nie mogła sobie wybaczyć, że nie odesłała małej Jasmin na Lwią Ziemię, kiedy mogła to zrobić. Na samo wspomnienie poczuła ucisk w klatce piersiowej, tak wielki, że przez chwilę myślała, że zabraknie jej powietrza.
Wszystkie zapewnienia, że towarzysze jej nie opuszczą, wzbudziły w Narie bardzo ambiwalentne emocje. Z jednej strony była wdzięczna i ulżyło jej, że dzięki samcom mają szansę na przekonanie kogoś do pomocy chorej lwicy, z drugiej strony uważała, że ich zaufanie jest zupełnie niesłuszne i bezpodstawne. A także, że nie zdają sobie sprawy ze skali jej przewinień - ona nie miała wątpliwości, że wszyscy ją pamiętają, i to z jak najgorszej strony, i że inwazja wcale nie poprawiła jej sytuacji. No chyba, że całe stado zostało wybite, ale ta perspektywa była zbyt straszna, by ją rozważać.
- Znamy się ledwo dzień, a już zdążyłam co najmniej dwa razy was okłamać. Pierwszy raz, gdy udawałam, że nie jestem stąd i nic nie wiem o Lwiej Ziemi, drugi, gdy... Ja wcale nie zaproponowałam poszukiwania Daktariego, bo chciałam pomóc potrzebującego, zrobiłam to, bo nie potrafiłam znaleźć żadnej innej wymówki, by nie wracać z wami do stada. - Przez chwilę miała irracjonalną ochotę, by się zaśmiać. Przekombinowała i to potężnie, a los głośno zadrwiła z jej starań. Nagle uświadomiła sobie, że trzęsie się jakby stała na pełnym mrozie, choć jednocześnie wciąż było jej nienaturalnie gorąco.
- Skrzywdziłam w życiu zbyt wiele osób. Nie pozostał na tym świecie nikt, kogo obchodziłby mój los. - Żyła z tą świadomością już tyle lat, a mimo wszystko, wypowiedzenie tego na głos sprawiło jej ogromny ból. Oczy zwilgotniały, choć nie poleciała z nich ani jedna łza - za dużo ich już w życiu wylała, by coś jeszcze zostało.
- Po prostu... gdyby coś się działo, gdy już tam dotrzemy, to nie brońcie mnie za bardzo, bo prawdopodobnie na to zasłużyłam.
- Tamu
- Posty: 163
- Gatunek: Lew
- Data urodzenia: 21 cze 2017
- Specjalizacja:
- Zdrowie: 100
- Waleczność: 30
- Zręczność: 60
- Percepcja: 60
- Kontakt:
Tamu myślał, że już mało co go zaskoczy, ale los zgotował mu kolejny ogromny zwrot akcji. Księżniczka? Wow, to robiło wrażenie. Spojrzał na lwicę z wyraźnym zaciekawieniem. Co prawda ta twardo odcięła się od tego tytułu, ale wciąż było to ekscytujące. Tamu od zawsze lubił opowieści i bajki. Wyobrażanie sobie fikcyjnych scenariuszy było znakomitą metodą żeby odciąć się od smętnej rzeczywistości. A co może być ciekawszą historią niż taka z udziałem błękitnej krwi. W milczeniu słuchał kolejnych słów @Narie. Na pierwszy rzut oka widać było, że jest w podłym nastroju. Czarnogrzywy naprawdę chciałby jej jakoś pomóc, ale niestety nie wiedział jak. Pocieszanie wydawało mu się płytkie i zupełnie nie na miejscu. Emocje to skomplikowana sprawa. Poza tym rzeczywiście nie znał jej i jej czynów, wiedział tylko, że tak naprawdę go to nie obchodzi. Co z tego, że zrobiła komuś krzywdę w przeszłości a ich okłamała. Pomogła mu, pomogła Daktariemu i chciała pomóc chorej. Tamu widział w niej tylko odwagę. A jeśli robiła tak pomimo tragicznej przeszłości to zasługiwała na tym większy szacunek. Dla Tamu to była duża motywacja. On sam chciał przecież odmienić swoje życie na lepsze.
- Ciężko przejść przez życie dotrzymując każdej obietnicy i nikogo nie krzywdząc -mruknął ponurym tonem. Nie sądził żeby komukolwiek się to udało. W oczach Tamu świat był zbyt przewrotny i okrutny. Ważniejsze było to, że się tego żałowało. Z jego doświadczenia najstraszniejsi byli ci, którzy nie wstydzili się żadnego elementu swojego życia. Osobnicy którzy uważali się za idealnych, w rzeczywistości byli największymi zwyrodnialcami. Odrobina krytycznego podejścia do własnych czynów jeszcze nikomu nie zaszkodziła.
- Ja przez parę błędów zmarnowałem swoje dotychczasowe życie, a i pewnie pośrednio skrzywdziłem niejednego -dodał cicho patrząc się prosto w oczy Narie. Chciał być szczery tak samo jak ona w tej trudnej chwili. Jednak jakby nie patrzeć wykonywane przez niego rozkazy służyły z korzyścią oprawcom, więc pośrednio dołożył się do cierpienia które spowodowali. Mógł przecież podjąć próbę ucieczki wielokrotnie. Mógł się poświęcić i odmówić wykonywania poleceń. Mógł być choć odrobinę odważniejszy. Tamu nienawidził się za ten brak inicjatywy, za to że ani razu nie przyłączył się do buntu niewolników. Przecież nawet teraz tak naprawdę nie uciekł. To zbieg okoliczności go uwolnił. On jak zawsze nie osiągnął niczego.
- Nie mam prawa, a tym bardziej zamiaru ciebie oceniać. Wszyscy robimy co musimy. Jeśli rzeczywiście będą kłopoty, to zaświadczę o tobie uczciwie. Nic więcej nic mniej -powiedział i skinął lekko łbem. Cała jego wypowiedź zabrzmiała chłodniej niż zamierzał. Naprawdę chciał ją wesprzeć w chwili słabości, ale nikt go nie nauczył jak to się robi. Nie wiedział jaką powinien mieć mowę ciała i nie miał pojęcia jak zawrzeć to co czuł w słowach. Mógł mieć jedynie nadzieję, że lwica domyśli się jego intencji. Czarnogrzywy popatrzył się jeszcze na @Malahira szukając wsparcia w nim. Liczył na to, że młodszy samiec, który miał z nią ewidentnie więcej wspólnego, skutecznie ją pocieszy.
- Ciężko przejść przez życie dotrzymując każdej obietnicy i nikogo nie krzywdząc -mruknął ponurym tonem. Nie sądził żeby komukolwiek się to udało. W oczach Tamu świat był zbyt przewrotny i okrutny. Ważniejsze było to, że się tego żałowało. Z jego doświadczenia najstraszniejsi byli ci, którzy nie wstydzili się żadnego elementu swojego życia. Osobnicy którzy uważali się za idealnych, w rzeczywistości byli największymi zwyrodnialcami. Odrobina krytycznego podejścia do własnych czynów jeszcze nikomu nie zaszkodziła.
- Ja przez parę błędów zmarnowałem swoje dotychczasowe życie, a i pewnie pośrednio skrzywdziłem niejednego -dodał cicho patrząc się prosto w oczy Narie. Chciał być szczery tak samo jak ona w tej trudnej chwili. Jednak jakby nie patrzeć wykonywane przez niego rozkazy służyły z korzyścią oprawcom, więc pośrednio dołożył się do cierpienia które spowodowali. Mógł przecież podjąć próbę ucieczki wielokrotnie. Mógł się poświęcić i odmówić wykonywania poleceń. Mógł być choć odrobinę odważniejszy. Tamu nienawidził się za ten brak inicjatywy, za to że ani razu nie przyłączył się do buntu niewolników. Przecież nawet teraz tak naprawdę nie uciekł. To zbieg okoliczności go uwolnił. On jak zawsze nie osiągnął niczego.
- Nie mam prawa, a tym bardziej zamiaru ciebie oceniać. Wszyscy robimy co musimy. Jeśli rzeczywiście będą kłopoty, to zaświadczę o tobie uczciwie. Nic więcej nic mniej -powiedział i skinął lekko łbem. Cała jego wypowiedź zabrzmiała chłodniej niż zamierzał. Naprawdę chciał ją wesprzeć w chwili słabości, ale nikt go nie nauczył jak to się robi. Nie wiedział jaką powinien mieć mowę ciała i nie miał pojęcia jak zawrzeć to co czuł w słowach. Mógł mieć jedynie nadzieję, że lwica domyśli się jego intencji. Czarnogrzywy popatrzył się jeszcze na @Malahira szukając wsparcia w nim. Liczył na to, że młodszy samiec, który miał z nią ewidentnie więcej wspólnego, skutecznie ją pocieszy.
- Malahir
- Posłaniec
- Posty: 320
- Gatunek: Lew afrykański
- Płeć: Samiec
- Data urodzenia: 15 sty 2019
- Specjalizacja:
- Waleczność: 55
- Zręczność: 50
- Percepcja: 45
- Kontakt:
Skinął sztywno głową, słysząc odpowiedź @Narie. No tak. Księżniczką już nie była i to od dawna. W końcu zrzekła się tronu i opuściła stado, by dołączyć do lwicy, która przeciwko nim spiskowała. Sam zielonooki nie potrafiłby sobie czegoś takiego wyobrazić. Kiedyś tak wiele razy był wściekły na pozostałych Lwioziemców, głównie za to, że wydawali się nie przejmować zniknięciem jego bliskich. Dlatego też czasami trzymał się na uboczu. Raz nawet wypuścił się na dłuższą wędrówkę z dala od Lwiej Skały... A jednak zawsze wracał. W głębi duszy wciąż czuł się Lwioziemcem. Nawet, jeśli wielu członków stada nie pamiętała nawet jego imienia. Nie wyobraziłby sobie opuścić stada na dobre, albo co gorsza, obrócić się otwarcie przeciwko niemu.
Najdziwniejsze było w tym, że ciemnogrzywy wiedział, iż powinien traktować brązową jak zdrajczynię. Powinien się nią brzydzić i czuć wobec niej tylko pogardę i wściekłość. A jednak... Jakoś tak nie potrafił. Nie po tym, jak zmobilizowali się, by uratować medyka. Nie po przeprawie przez pustynię. Zdążył już poznać jedno oblicze brązowej i nie był w stanie w pełni zaakceptować, że posiada ona także i drugie. Zielonooki miał w głowie okropny mętlik. Nie wiedział, co powinien myśleć i czuć... Ani też do końca co myślał i czuł w tym momencie.
Wysłuchał jej dalszych słów. Obiecała coś jego matce...? Zaskoczyło go to, nie wiedział, że Shani miała bliższy kontakt z księżniczką, przynajmniej taki odbiegający od tego czysto służbowego. Gdy Narie wypowiedziała kolejne zdania... Poczuł, że serce zamarło mu w piersi na jakiś ułamek sekundy.
- Że co?! Spotkałaś Jasmin?! - praktycznie wykrzyczał, nie mogąc się powstrzymać. Od dłuższego czasu uważał siostrę za martwą. Podejrzewał, że kiedy oddaliła się od reszty stada po prostu przytrafiło jej się coś złego. Padła ofiarą jakiejś głodnej hieny albo porwał ją przypadkowy bandyta. W końcu była wtedy małym lwiątkiem, więc nie było to niemożliwe. A teraz nagle okazuje się, że pojawiła się na południu krainy. W zasięgu łapy wrogów Lwiej Ziemi. O on o tym nie wiedział. - I wszystko było z nią w porządku? Ten cały Ukatili wydawał się gody zaufania? I nie wiesz, w którą stronę ruszyli? - zasypał ją pytaniami, choć w duchu wiedział, że nie ma to najmniejszego sensu. Od tamtej pory minęło przecież tak wiele czasu i wydarzyło się tak dużo. Jasmin mogła być wszędzie... Albo nigdzie.
A on kompletnie zmarnował szansę na jej odnalezienie. Gdyby ruszył na południe...
- Kurwa - zaklął po prostu, po czym uderzył łapą o podłoże z donośnym hukiem. A następnie na dłuższą chwilę znieruchomiał, zwieszając łeb i pozwalając niesfornym kosmykom przesłonić mu oczy. Tym razem nawet się cieszył ze swojej wiecznie rozczochranej grzywy, dzięki tym kilku dłuższym, ciemnym pasmom pozostali nie mogli zauważyć, że w zielonych ślepiach pojawiły się łzy. Owszem, był wściekły. Ale nawet nie na brązową. Jego gniew nie był ukierunkowany na żadnego konkretnego osobnika. Po prostu był zły na ten parszywy los, który po raz kolejny sobie z niego pogrywał. Chyba wolałby już nie usłyszeć niczego na temat siostry, niż tak nagle zdał sobie sprawę z tego, że kiedyś istniała szansa, by ją odnaleźć. A on jej nie wykorzystał, przez ten cholerny, złośliwy los. Przecież szukając jej zapuścił się poza granice stada... Trafiając wraz z bratem na zachód, gdzie omal porządnie nie oberwali. A równie dobrze mogli przecież ruszyć na południe.
I jak tu nie wierzyć, że Przodkowie byli przeciwko niemu...?
Zamilkł na dłuższą chwilę, siedząc tak nieruchomo i od czasu do czasu pociągając jedynie nosem. Czuł się naprawdę podle. Padające z pysków Narie i @Tamu słowa o ukrywaniu swojej przeszłości i ranieniu innych bynajmniej mu nie pomagały. Może on nie miał czego ukrywać. Lecz z pewnością wiele osób też zranił. A przynajmniej zawiódł. Znów, przede wszystkim własną rodzinę. Może dlatego ojciec odszedł bez słowa...? Najdobitniej jednak zabolały go słowa byłej księżniczki o tym, że nikogo nie obchodzi jej los. Nie mógł powstrzymać krótkiego prychnięcia.
- No to jest nas dwójka - burknął ponuro. W końcu jego najbliższych nie było już na Lwiej Ziemi, nie miał kto na niego czekać. Prawdziwych przyjaciół tak naprawdę nigdy nie posiadał. Co prawda kiedyś poczuł, że między nim a Ushindim pojawiła się nić zrozumienia, lecz podejrzewał, iż do tej pory książę, zajęty ważniejszymi sprawami, dawno już o nim zapomniał. A reszta Lwioziemców...? Ilu z nich tak naprawdę by się przejęło, gdyby zdechł gdzieś w rowie? Malahir był przekonany, że dla większości był tylko synem Jasira. Milczącym i bezimiennym.
Znów zamilkł, tym razem na dłużej, bijąc się z myślami. Co powinien uczynić, teraz, kiedy wiedział już, kim tak naprawdę jest brązowa? Czy powinien w jakikolwiek sposób jej bronić, czy może po prostu pozwolić, by poniosła należną jej karę? Przecież wiedział, że takowa jej się należała. Lecz nadal nie był w stanie nie widzieć w brązowej tej odrobiny dobroci, jaką okazała chociażby tamtej chorej lwicy. Przecież chciała jej pomóc, nawet teraz...
Westchnął, powoli podnosząc wzrok, by spojrzeć na samicę. Zielone ślepia nadal były nieco wilgotne. Teraz nawet się tym nie przejmował.
- W dawnych sprawach cię usprawiedliwiać nie będę... Ale nie mam zamiaru ukrywać, jak bardzo pomogłaś nam dzisiaj. Co reszta stada z tym zrobi to już ode mnie nie zależy - powiedział wreszcie.
Po czym westchnął, odwracając wzrok w stronę ciemnego wejścia do tunelu prowadzącego w głąb ziemi.
- Chyba powinniśmy spróbować się przespać. Wszystkim nad to dobrze zrobi.
Chociaż wątpił, czy tak naprawdę zaśnie.
Najdziwniejsze było w tym, że ciemnogrzywy wiedział, iż powinien traktować brązową jak zdrajczynię. Powinien się nią brzydzić i czuć wobec niej tylko pogardę i wściekłość. A jednak... Jakoś tak nie potrafił. Nie po tym, jak zmobilizowali się, by uratować medyka. Nie po przeprawie przez pustynię. Zdążył już poznać jedno oblicze brązowej i nie był w stanie w pełni zaakceptować, że posiada ona także i drugie. Zielonooki miał w głowie okropny mętlik. Nie wiedział, co powinien myśleć i czuć... Ani też do końca co myślał i czuł w tym momencie.
Wysłuchał jej dalszych słów. Obiecała coś jego matce...? Zaskoczyło go to, nie wiedział, że Shani miała bliższy kontakt z księżniczką, przynajmniej taki odbiegający od tego czysto służbowego. Gdy Narie wypowiedziała kolejne zdania... Poczuł, że serce zamarło mu w piersi na jakiś ułamek sekundy.
- Że co?! Spotkałaś Jasmin?! - praktycznie wykrzyczał, nie mogąc się powstrzymać. Od dłuższego czasu uważał siostrę za martwą. Podejrzewał, że kiedy oddaliła się od reszty stada po prostu przytrafiło jej się coś złego. Padła ofiarą jakiejś głodnej hieny albo porwał ją przypadkowy bandyta. W końcu była wtedy małym lwiątkiem, więc nie było to niemożliwe. A teraz nagle okazuje się, że pojawiła się na południu krainy. W zasięgu łapy wrogów Lwiej Ziemi. O on o tym nie wiedział. - I wszystko było z nią w porządku? Ten cały Ukatili wydawał się gody zaufania? I nie wiesz, w którą stronę ruszyli? - zasypał ją pytaniami, choć w duchu wiedział, że nie ma to najmniejszego sensu. Od tamtej pory minęło przecież tak wiele czasu i wydarzyło się tak dużo. Jasmin mogła być wszędzie... Albo nigdzie.
A on kompletnie zmarnował szansę na jej odnalezienie. Gdyby ruszył na południe...
- Kurwa - zaklął po prostu, po czym uderzył łapą o podłoże z donośnym hukiem. A następnie na dłuższą chwilę znieruchomiał, zwieszając łeb i pozwalając niesfornym kosmykom przesłonić mu oczy. Tym razem nawet się cieszył ze swojej wiecznie rozczochranej grzywy, dzięki tym kilku dłuższym, ciemnym pasmom pozostali nie mogli zauważyć, że w zielonych ślepiach pojawiły się łzy. Owszem, był wściekły. Ale nawet nie na brązową. Jego gniew nie był ukierunkowany na żadnego konkretnego osobnika. Po prostu był zły na ten parszywy los, który po raz kolejny sobie z niego pogrywał. Chyba wolałby już nie usłyszeć niczego na temat siostry, niż tak nagle zdał sobie sprawę z tego, że kiedyś istniała szansa, by ją odnaleźć. A on jej nie wykorzystał, przez ten cholerny, złośliwy los. Przecież szukając jej zapuścił się poza granice stada... Trafiając wraz z bratem na zachód, gdzie omal porządnie nie oberwali. A równie dobrze mogli przecież ruszyć na południe.
I jak tu nie wierzyć, że Przodkowie byli przeciwko niemu...?
Zamilkł na dłuższą chwilę, siedząc tak nieruchomo i od czasu do czasu pociągając jedynie nosem. Czuł się naprawdę podle. Padające z pysków Narie i @Tamu słowa o ukrywaniu swojej przeszłości i ranieniu innych bynajmniej mu nie pomagały. Może on nie miał czego ukrywać. Lecz z pewnością wiele osób też zranił. A przynajmniej zawiódł. Znów, przede wszystkim własną rodzinę. Może dlatego ojciec odszedł bez słowa...? Najdobitniej jednak zabolały go słowa byłej księżniczki o tym, że nikogo nie obchodzi jej los. Nie mógł powstrzymać krótkiego prychnięcia.
- No to jest nas dwójka - burknął ponuro. W końcu jego najbliższych nie było już na Lwiej Ziemi, nie miał kto na niego czekać. Prawdziwych przyjaciół tak naprawdę nigdy nie posiadał. Co prawda kiedyś poczuł, że między nim a Ushindim pojawiła się nić zrozumienia, lecz podejrzewał, iż do tej pory książę, zajęty ważniejszymi sprawami, dawno już o nim zapomniał. A reszta Lwioziemców...? Ilu z nich tak naprawdę by się przejęło, gdyby zdechł gdzieś w rowie? Malahir był przekonany, że dla większości był tylko synem Jasira. Milczącym i bezimiennym.
Znów zamilkł, tym razem na dłużej, bijąc się z myślami. Co powinien uczynić, teraz, kiedy wiedział już, kim tak naprawdę jest brązowa? Czy powinien w jakikolwiek sposób jej bronić, czy może po prostu pozwolić, by poniosła należną jej karę? Przecież wiedział, że takowa jej się należała. Lecz nadal nie był w stanie nie widzieć w brązowej tej odrobiny dobroci, jaką okazała chociażby tamtej chorej lwicy. Przecież chciała jej pomóc, nawet teraz...
Westchnął, powoli podnosząc wzrok, by spojrzeć na samicę. Zielone ślepia nadal były nieco wilgotne. Teraz nawet się tym nie przejmował.
- W dawnych sprawach cię usprawiedliwiać nie będę... Ale nie mam zamiaru ukrywać, jak bardzo pomogłaś nam dzisiaj. Co reszta stada z tym zrobi to już ode mnie nie zależy - powiedział wreszcie.
Po czym westchnął, odwracając wzrok w stronę ciemnego wejścia do tunelu prowadzącego w głąb ziemi.
- Chyba powinniśmy spróbować się przespać. Wszystkim nad to dobrze zrobi.
Chociaż wątpił, czy tak naprawdę zaśnie.
- Narie
- Posty: 551
- Gatunek: Lew
- Płeć: Samica
- Data urodzenia: 06 mar 2018
- Specjalizacja:
- Zdrowie: 85
- Waleczność: 50
- Zręczność: 40
- Percepcja: 60
- Kontakt:
Gdy Malahir podniósł głos, lwica mimowolnie skuliła się i cofnęła szybko, a gdy uderzył łapą w ziemię, aż podskoczyła lekko. Znaczy nie, żeby się tego nie spodziewała, w końcu w pełni jej się należało. Bo i była przekonana, że to na nią lew jest zły, w końcu sama by na jego miejscu była.
- Tak, i tak, wyglądała, jakby wszystko było w porządku. Dołączyli razem do stada, wydawała się bardzo przywiązana do Ukatiliego. Zniknęli z dnia na dzień, nic nikomu nie mówiąc - odpowiedziała szybko, głosem lekko drżącym, lecz tym razem ze strachu. No bo co z tego, że uważała, że zasłużyła na wszystkie konsekwencje swoich czynów, jeśli dalej się ich bała? Nawet teraz, bo tych wszystkich ckliwych wyznaniach i łzach skruchy, musiała skłamać, albo raczej nie powiedzieć całej prawdy. Fakty były takie, że szary opiekun małej Jasmin nie przypadł jej do gustu. Delikatnie mówiąc. Ale przecież nie mogła tego powiedzieć jej zrozpaczonemu bratu. Znowu oszukiwała dla wyższego dobra, mimo iż wiedziała, że tak jak wszystkie inne oszustwa, kiedyś wyjdzie jej to bokiem.
Z drugiej strony, w złości Malahira było coś oczyszczającego. Dawała jej poczucie, że wreszcie samce dostrzegły w niej jej ciemną stronę i nie będą więcej bezpodstawnie jej wybielać. Że nie rozczarują się, gdy dotrą na miejsce i usłyszą o niej z ust innych Lwioziemców, o ile oczywiście takowych rzeczywiście spotkają.
Uniosła wzrok dopiero, gdy oboje podpisali się pod jej słowami o krzywdzeniu innych i braku bliskich. Czyżby mieli ze sobą więcej wspólnego, niż podejrzewała? Nie powinna się z tego powodu cieszyć, przecież nikomu nie życzyłaby swojego losu, ale nagle, pierwszy raz od naprawdę bardzo dawna, poczuła, że choć trochę nie jest sama. Spojrzała najpierw na Malahira, potem przeniosła wzrok na Tamu i... Przez krótką chwilę spojrzeli sobie prosto w oczy, po czym Narie odwróciła się szybko. Jednak czarnogrzywy mógł zdążyć dostrzec zapalającą się w jej spojrzeniu iskierkę strachu.
Pokiwała głową.
- Tak, to uczciwe rozwiązanie. Dziękuję - ostatnie słowo dodała ciszej. Choć cała sytuacja była dla niej straszliwie trudna, poczuła w tym momencie coś w rodzaju ulgi. Właściwie lepszej puenty nie mogła sobie życzyć. Samce pomogą jej na tyle, by znaleźć ratunek dla chorej, ale nie zostaną obarczeni jej winami. Chyba, że Lwioziemcy skreślą ich za sam fakt zadawania się z nią.
- Rzeczywiście, powinniśmy odpocząć - przyznała, choć sama nie wierzyła, że uda jej się zasnąć. A wiedziała, że bardzo by jej się to przydało, może wtedy łatwiej byłoby znieść następny dzień...
Przeszła pod ścianę i ułożyła się tam na tyle wygodnie, na ile w obecnych okolicznościach się dało. Jeśli towarzysze postanowią wejść głębiej w jaskinie, w zasadzie chyba się ucieszy - być może łatwiej będzie jej przetrwać noc, gdy będzie sama. Chociaż kto wie? Czy w samotności nie będzie trudniej opędzić jej się od wszystkich swoich demonów?
- Tak, i tak, wyglądała, jakby wszystko było w porządku. Dołączyli razem do stada, wydawała się bardzo przywiązana do Ukatiliego. Zniknęli z dnia na dzień, nic nikomu nie mówiąc - odpowiedziała szybko, głosem lekko drżącym, lecz tym razem ze strachu. No bo co z tego, że uważała, że zasłużyła na wszystkie konsekwencje swoich czynów, jeśli dalej się ich bała? Nawet teraz, bo tych wszystkich ckliwych wyznaniach i łzach skruchy, musiała skłamać, albo raczej nie powiedzieć całej prawdy. Fakty były takie, że szary opiekun małej Jasmin nie przypadł jej do gustu. Delikatnie mówiąc. Ale przecież nie mogła tego powiedzieć jej zrozpaczonemu bratu. Znowu oszukiwała dla wyższego dobra, mimo iż wiedziała, że tak jak wszystkie inne oszustwa, kiedyś wyjdzie jej to bokiem.
Z drugiej strony, w złości Malahira było coś oczyszczającego. Dawała jej poczucie, że wreszcie samce dostrzegły w niej jej ciemną stronę i nie będą więcej bezpodstawnie jej wybielać. Że nie rozczarują się, gdy dotrą na miejsce i usłyszą o niej z ust innych Lwioziemców, o ile oczywiście takowych rzeczywiście spotkają.
Uniosła wzrok dopiero, gdy oboje podpisali się pod jej słowami o krzywdzeniu innych i braku bliskich. Czyżby mieli ze sobą więcej wspólnego, niż podejrzewała? Nie powinna się z tego powodu cieszyć, przecież nikomu nie życzyłaby swojego losu, ale nagle, pierwszy raz od naprawdę bardzo dawna, poczuła, że choć trochę nie jest sama. Spojrzała najpierw na Malahira, potem przeniosła wzrok na Tamu i... Przez krótką chwilę spojrzeli sobie prosto w oczy, po czym Narie odwróciła się szybko. Jednak czarnogrzywy mógł zdążyć dostrzec zapalającą się w jej spojrzeniu iskierkę strachu.
Pokiwała głową.
- Tak, to uczciwe rozwiązanie. Dziękuję - ostatnie słowo dodała ciszej. Choć cała sytuacja była dla niej straszliwie trudna, poczuła w tym momencie coś w rodzaju ulgi. Właściwie lepszej puenty nie mogła sobie życzyć. Samce pomogą jej na tyle, by znaleźć ratunek dla chorej, ale nie zostaną obarczeni jej winami. Chyba, że Lwioziemcy skreślą ich za sam fakt zadawania się z nią.
- Rzeczywiście, powinniśmy odpocząć - przyznała, choć sama nie wierzyła, że uda jej się zasnąć. A wiedziała, że bardzo by jej się to przydało, może wtedy łatwiej byłoby znieść następny dzień...
Przeszła pod ścianę i ułożyła się tam na tyle wygodnie, na ile w obecnych okolicznościach się dało. Jeśli towarzysze postanowią wejść głębiej w jaskinie, w zasadzie chyba się ucieszy - być może łatwiej będzie jej przetrwać noc, gdy będzie sama. Chociaż kto wie? Czy w samotności nie będzie trudniej opędzić jej się od wszystkich swoich demonów?
- Tamu
- Posty: 163
- Gatunek: Lew
- Data urodzenia: 21 cze 2017
- Specjalizacja:
- Zdrowie: 100
- Waleczność: 30
- Zręczność: 60
- Percepcja: 60
- Kontakt:
Po tym wszystkim Tamu miał spore trudności z zaśnięciem. Nigdy nie miał mocnego snu, czuł nieustającą potrzebę bycia gotowym do ucieczki, ale tym razem dochodził jeszcze rozemocjonowany stan. Nie był pewien czy postąpił tak jak należy i wciąż nie miał pojęcia co powinien zrobić kiedy wejdą na stadne tereny. Jasne, krótkoterminowo chciał pomóc chorej w dżungli i wesprzeć Narie, ale co potem? Lubił swoich towarzyszy, ale nie będzie się przecież z nimi błąkał w nieskończoność. Mieli swoje własne życia i jak widać problemy. Czarnogrzywy wciąż trzymał się koncepcji znalezienia mędrca, który rozwieje jego wątpliwości, jednak mogło się to okazać trudniejsze niż myślał. Poza tym niepokoiła go wizja ponownego spotkania z kimś kto go pamiętał. Szanse na to były raczej niewielkie, był tylko głupim dzieciakiem, który przewinął się przez dawną historię stada. Mimo to, bał się że wszystko będzie przypominać mu o dawnej porażce. O tym, że z powodu irracjonalnego strachu odrzucił perspektywę miłego życia w grupie i zepsuł sobie życie. W końcu udało mu się zapaść w niestabilny sen pełen koszmarów. Kiedy obudził się następnego dnia wczesnym rankiem był cały obolały. Ziewnął i przeciągnął, żeby rozruszać ciało. Nowy świt dodał mu choć odrobinę energii. Był gotów do dalszej drogi. Dawno temu przemierzał te ziemie, ale nie ufał swojej pamięci, zamierzał więc dać się poprowadzić obeznanym w okolicy towarzyszom.
ZT w ślad za wami.
ZT w ślad za wami.
Kto jest online
Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 5 gości